wtorek, 25 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 2: „Przede mną długa podróż. A na jej finiszu? Modlę się o raj…”

          Żeby dotrzeć do mojego domu musiałam przemierzyć całe miasto, aż na jego drugi koniec, na obrzeża, gdzie znajdowało się osiedle „willowe”. Tego dnia wyjątkowo nie przyjechałam samochodem do szkoły, więc wraz z Sylwią w ostatniej chwili wskoczyłyśmy do autobusu komunikacji miejskiej, by dojechać na miejsce jak najszybciej. Nie ukrywam, nie przepadam za tym rodzajem transportu, ze względu na tłok. Na szczęście, autobus był praktycznie pusty, nie licząc kilku starszych pań(to dlatego, że wszyscy byli w szkole, bądź w pracy). Wtedy zauważyłam starszego pana, z pewnością już dawno na emeryturze, siedzącym prawdopodobnie z cztero, może pięcioletnim wnukiem, na siedzeniach tuż przy samych drzwiach. Był to stary model autobusu, a kiedy na każdym przystanku drzwi się otwierały, starszy pan pokazywał dziecku i tłumaczył jak działa ta maszyneria otwierająca drzwi. Chłopiec jak zaczarowany słuchał dziadka, a co najbardziej niewiarygodne, rozumiał co do niego mówiono. To był piękny obraz, aż poczułam ciepło w sercu. Rozczulający widok, Sylwia myślała podobnie. W tamtym momencie żałowałam, że nie miałam ze sobą aparatu, by uwiecznić tą chwilę. Tak, to by było bardzo dziwne, ale jakoś mnie to nie interesowało. Ten obrazek był zbyt piękny, zważywszy na to, że mój dziadek od ponad dwóch lat nie żył, by od tak przejść obok, nie zwracając na to najmniejszej uwagi.
          Swojego dziadka kochałam całym sercem, a on odszedł… zawsze będę pamiętać, jak się chwalił każdej napotkanej osobie na ulicy, jaką to ma piękną panienkę za wnuczkę, niezależnie, czy miałam lat 5, 10, 12 czy 15. Zawsze się mną chwalił. I to on przekazał mi miłość do FC Barcelony. Tak, właśnie do niej. On mi zawsze powtarzał, że mam nigdey się nie poddawać, tak samo jak piłkarze noszący na piersi jej herb. Od najmłodszych lat mnie uczył hymnu Barcy, jej przyśpiewek i takich tam. Moja mama pukała się w czoło i powtarzała: „Dziecko jeszcze poprawnie zdania w ojczystym języku nie potrafi ułożyć, a ty ją uczysz jakichś tam katalońskich bzdur”. Kiedy osiągnęłam wiek przedszkolny, inne dzieci się chwaliły w przedszkolu, jak to ze swoimi dziadkami budowali karmniki, naprawiali rowery, itd. Ja natomiast, zawsze jak mnie pytano, co ja robię ze swoim dziadkiem, odpowiadałam, że uczę się katalońskiego i za każdym razem śpiewałam początek hymnu Dumy Katalonii. Pewnie domyślacie się, jaka była reakcja innych dzieci? Oczywista, nie rozumiały mnie i czasami się ze mnie śmiały. Ale dziadek powtarzał, że nie ważne jak bardzo będą mnie prześladować z tego powodu, zawsze mam pamiętać, że najpiękniejszą rzeczą na świecie, jest właśnie bycie Cule. I tak mi pozostało. Kontynuuje tą miłość do tego klubu w mojej rodzinie. I z pewnością przekaże ją swoim dzieciom, bądź wnukom, tak jak mój dziadek. W podstawówce poczęłam też uczyć się hiszpańskiego, a w gimnazjum byłam już czterojęzyczna(polski, angielski, kataloński i hiszpański). A kiedy skończyłam 16 lat on zmarł… tak nagle. Nie zdążył mnie zabrać do Barcelony, na ich mecz, na Camp Nou, jak mi obiecywał. To był dla mnie najcięższy okres w moim życiu. Nagle osoba która była moim słońcem, zgasła. Zniknęła. Do tej pory mi go brakuje.
         W ostatniej woli zażyczył sobie, być pochowanym w Barcelonie, oczywiście rodzice tego nie uczynili, nie mieli zamiaru spełnić jego ostatniej woli. A w szczególności mama była temu najbardziej przeciwna. Ona jest taka przyziemna. Tylko praca, dom. Zero marzeń i wyobraźni, zawsze idealna, poukładana, świetne studia, praca, szacunek, miano doskonałego lekarza… ale ja to zrobię. Jak będzie mnie na to stać z własnej kieszeni. Za kilka lat przeniosę dziadka do Barcelony, tak jak tego pragną. Zasłużył na to, chociaż raz na taką przyjemność i przynajmniej tak będę mogła mu się odwdzięczyć za to wszystko, co dla mnie zrobił.
- Magda. – usłyszałam nagle i poczułam, jak ktoś lekko szarpie mnie za ramię – Magda, to ten przystanek, wysiadamy.
          Potrząsnęłam lekko głową, by przegonić z głowy złe wspomnienia i wysiadłam z pojazdu. Za dużo myślę, już nie raz mi to powtarzano. Coś w tym jest, chcąc nie chcąc zawsze się zamyśle.
- Czym chcesz tam pojechać? Weźmiesz samolot ojca? – spytała, kiedy doszłyśmy do bramy mojej posesji. Weszłyśmy na nią i skierowałyśmy się w stronę wejścia do mojego domu.
Zaczęłam otwierać drzwi kluczami, kiedy spytała ponownie – chyba, że masz jakiś inny plan.
- Samolotem nie mogę… ojciec go ściągnie do Polski i co wtedy ze mną będzie? Pojadę autem.
- Ale to będzie długa podróż… - powiedziała nieco zmartwiona moim pomysłem.
- Wiem. – uśmiechnęłam się serdecznie i rzuciłam pęk swoich kluczy na stół w salonie, kiedy już byłyśmy w środku. W domu nie było żywej duszy, tak jak się spodziewałam. Zobaczyłam kątem oka jakąś jaskrawożółtą kartkę na blacie stołu, której wcześniej nie zauważyłam. Wzięłam ją do ręki i zaczęłam czytać, a z każdym wyczytanym słowem na mojej twarzy pojawiał się to coraz większy uśmiech. – Sylvus, miałaś racje… Bóg mnie kocha.
- A co takiego wywołało na twojej twarzy taki uśmiech? – spytała siadając na parciu jednej z kanap mojego salonu.

- Posłuchaj: „Madziu, jedziemy z tatą do Londynu, mam tam zjazd ginekologów, a ojciec ma ważne spotkanie biznesowe. Nie będzie nas parę dni, wiec dom jest na twojej głowie. Mam nadzieję, że nic nie strzeli ci głupiego do głowy i że okażesz się dojrzałą pannicą. W sejfie masz dużo pieniędzy, znasz szyfr. Na karcie też masz pieniądze, więc się niczym nie musisz przejmować. Na lodówce jest numer do Anastazji, więc dzwoń do niej w jakiejkolwiek potrzebie…”
- Anastazji…? – spytała niepewnie Sylwia.
- Nasza „gospodyni”. Pomaga w domu kiedy wszyscy jesteśmy zabiegani. Taka nieco starsza pani, mieszkająca dwie przecznice dalej. Mila staruszka. – uśmiechnęłam się, naprawdę ją lubiłam. – „…bądź grzeczna, miłego odpoczynku, możesz sobie zrobić wolne od książek. Widziałam twoje oceny w elektronicznym dzienniku. Nie jest źle. Pozdrowienia, mama.”
- No to ładnie… „nie jest źle”, hahaha! Twoja mama mnie rozbraja. – powiedziała odbierając ode mnie kartkę. - Czyli mogą nawet nie zauważyć, ze cię nie ma…?
- Dokładnie! – krzyknęłam z entuzjazmem i podnosząc się z kanapy, pobiegłam po schodach na piętro w kierunku mojego pokoju. Sylwia pobiegła tuż za mną nie mogąc przestać się śmiać. Czemu? Jej zapytajcie, nie wiem co siedzi w tej jej blond główce.
        

Kiedy wpadłam do pokoju jak oparzona, od razu wywaliłam torbę podróżna z szafy na podłogę i zaczęłam się pakować. Wrzucałam rzeczy tylko odpowiednie do pogody w Hiszpanii, czyli same lekkie ubrania. W zasadzie to były tylko podkoszulki i kilka par spodni oraz rożne, różniaste buty. Jakaś sukienka też się znalazła(nie mam pojęcia bladego po co ją brałam, w końcu od zawsze byłam typem chłopczycy. Nie lubię sukienek ani spódnic, chodzę raczej w samych spodniach), jakiś ręcznik, kosmetyki, i sama nie wiem co jeszcze.
- Weź to. – powiedziała moja przyjaciółka, podając mi dwuczęściowy strój kąpielowy. – Jedziesz nad morze Śródziemne, nie uwierzę, żebyś nie skorzystała z okazji wykąpania się w nim. Popełniłabyś grzech!
- Haha, masz racje. Gdybym tam nie popływała, nie byłabym sobą. – schowałam strój to środka, po czym wstałam z podłogi, kładąc dłonie na biodra i wpatrując się w torbę pełna rzeczy. – Dobra. Teraz wezmę szybką kąpiel i się przebiorę. Rozgość się, wiesz gdzie co mniej więcej leży, możesz sobie zrobić coś do picia, bądź do jedzenia.
- Mogę zrobić ci kawy. – zaproponowała wstając z mojego łóżka, na którym siedziała. - Dobrze by było, gdybyś wzięła na drogę trochę kawy i coś do jedzenia. Zrobię ci coś, a ty idź do łazienki się odświeżyć.
- Kochana jesteś, wiesz? – spojrzałam jej prosto w oczy, w których można było wyczytać wyraźną troskę i ją przytuliłam. Co ja bym zrobiła bez tych dziewczyn? W ciągu tych kilku lat znajomości dużo dla mnie zrobiły. – Co ja bym bez ciebie zrobiła?
- Z pewnością byś zginęła w tym mętliku znajdującym się w twojej głowie. Nie oszukujmy się, myślisz o milionie rożnych spraw, a jednej dokładnie nie potrafisz wykonać – zaśmiała się i wyszła z pomieszczenia. Jak zwykle miała racje, chociaż nie w stu procentach. One, Klaudia, Daga i Sylwia, bardzo szybko mnie rozgryzły, a jednak pokochały za to jaka jestem.

          Wyjęłam pierwszą lepszą koszulkę z szafy i pobiegłam do swojej łazienki. Wzięłam szybki prysznic i się przebrałam. Kiedy zauważyłam jaką mam koszulkę na sobie, zachciało mi się śmiać. Była to czarny T-shirt z herbem Blaugrany. Przypadek? Nie sądzę. Ściągnęłam ją i założyłam inna koszulkę. Tą wezmę ze sobą do Hiszpanii. Susząc włosy zastanawiałam się, czy osoby zmarłe mogą ingerować w nasze ziemskie życie. Bo jeżeli tak, to byłabym skłonna wierzyć w to, że dziadek mi pomaga w dotarciu do Barcelony. W końcu mi to obiecał…
         Kiedy skończyłam, coś mi się przypomniało. Wyszłam z łazienki i z jednej z wielu szuflad wyciągnęłam dyktafon. Był od dziadka. Teraz zdałam sobie sprawę, jak wiele rożnych rzeczy od niego mam. Kupował mi co popadnie: magnetofon, aparaty, kamery, jak byłam młodsza to lalki i tego typu zabawki. Kupił mi tez gitarę elektryczną i klasyczną, playstation i xboxa, fortepian(stoi w salonie), odtwarzacze muzyki średnio co półtora roku, nawet dał moim rodzicom pieniądze(i to dość sporą sumkę, tuż przed samą śmiercią) na moja osiemnastkę, bym mogła kupić sobie auto jakie tylko zechce. On był kochany.
          Wyjęłam także duży kołozeszyt i piórnik i wrzuciłam je do torby podręcznej. Także wsadziłam tam swojego laptopa, bo bez niego nie mogłabym wyjechać. Tknęło mnie coś, takie dziwne uczucie, bym zajrzała jeszcze do innej szuflady. Znalazłam w niej nowy telefon, Nokie 800. No tak, to był spóźniony prezent urodzinowy od kolegi z Berlina. Wtedy przyszedł do mnie pewien plan: kupie nową kartę i włożę do tego telefonu. Stary wyłączę, by rodzice, kiedy się zorientują, że mnie nie ma, nie przeszkadzali mi ciągłym dzwonieniem. Nowy numer będą miały tylko dziewczyny. Tak na wszelki wypadek, by mieć z nimi szybki kontakt. To dobry pomysł. Siadłam na łóżku i sięgnęłam po zeszyt, który zawsze przy nim leżał.
          „Kocham was i dobrze wiem jak na to zareagujecie. Nie znajdziecie mnie w kraju. Jestem w Hiszpanii. To wszystko przez polonistkę. Kazała mi przeprowadzić wywiad z Lionelem Messim, więc nie miałam innego wyboru. Nie martwcie się o mnie, naprawdę jestem już dorosła i dam sobie sama radę. Wrócę jak najszybciej, nie dzwońcie do mnie, bo to i tak nie będzie miało sensu, ponieważ go wyłączę, żebyście mi nie przeszkadzali. Do zobaczenia, kocham was, nie martwcie się. Magda” 



          Złożyłam liścik i poszłam w kierunku gabinetu mojego ojca, który znajdował się na parterze. Kiedy już tam byłam, wyjęłam kopertę z jednej z szuflad biurka i włożyłam do niej kartkę nie zaklejając koperty. Zanim wyszłam z pomieszczenia, podeszłam do szafki w której był ukryty sejf. Przecież musiałam mieć jakieś pieniądze przy sobie, dla bezpieczeństwa, gdyby rodzice chcieli mnie zmusić do powrotu blokując moją kartę. Oczywiście, taki scenariusz jest możliwy, dlatego muszę być gotowa na każdą sytuację. Wyjęłam wszelkie potrzebne dokumenty, sporą kwotę pieniędzy i wyszłam z gabinetu. W salonie na stoliku zostawiłam kopertę, a sama pokierowałam się do kuchni zobaczyć, czy Sylwia sobie jeszcze czegoś nie zrobiła.
         Była cała… jeszcze. Stała tyłem do mnie, była w trakcie robienia kanapek. Zrobiła mi także sałatkę owocową z wielu owoców. Z tego co zauważyłam, to nawet termos stał na stole, gotowy do podróży. „Naprawdę pomyślała i wszystkim…” uśmiechnęłam się bardzo szeroko. Oparłam się o futrynę kiedy zapytała:

- Jesteś już gotowa? – nie odwróciła wzroku od swoich dłoni pakujących kanapki. Nawet się nie odwróciła, żeby na mnie spojrzeć – Na stole masz termos z zaparzoną gorącą kawą z mlekiem i cukrem. Obok stoi też twój kubek, wypij ją, póki jeszcze nie ostygła. Zaraz ci dam jedzenie, tylko zapakuje je do jakiejś torby bądź reklamówki…
- Dobrze, że Bóg mi ciebie zesłał, kochana. – powiedziałam siadając wygodnie na jednym z krzeseł przy stole, upijając łyk kawy.
- Łohoho… nie wierze, że coś takiego mówisz.
- Maruda. – wysyczałam, pokazując jej język.
- Słyszysz to? – Sylwia nagle zastygła, kierując swój wzrok w stronę wejścia do salonu. Ktoś właśnie wszedł do domu i zamkną za sobą drzwi. Moje serce prawie stanęło. „Przecież rodzice są w Londynie! A przynajmniej są jeszcze w drodze! To nie możliwe, żeby zawrócili do Polski… a co jeżeli to jacyś złodzieje? Jest przed południem. O tej godzinie zazwyczaj w domu nikogo nie ma, a dzisiaj już na pewno nie powinno nikogo być, bo ja powinnam być w szkole…”. Odstawiłam kubek i wstałam z krzesła, niepewnym, powolnym krokiem szłam w kierunku wyjścia z kuchni. Kiedy byłam już u progu, wyrosła przede mną pewna postać. Momentalnie krzyknęłam przestraszona i złapałam się za serce. Postać zrobiła dokładnie to samo. Kiedy spojrzałam na nią, zaczęłam się śmiać jak wariatka, a intruz patrzył się na mnie wielkimi oczami zza swych drobnych okularów.

- Matko Bosko Boleściwa, czy ty chcesz mnie do grobu wysłać, dziewucho wstrętna? – zapytała nieco przerażona kobieta.
- Pani Anastazjo, przepraszam bardzo! Nie miałam pojęcia, że pani miała dzisiaj przyjść! Myślałam, że to jakiś złodziej… potwór… czy coś…
- Ja ci dam potwora bądź złodzieja, ty się już nie tłumacz tak. A czemu, tak w ogóle, nie jesteście w tej chwili w szkole? – spytała starsza pani spoglądając to na mnie, to na Sylwię stojąca z nożem w ręku, opierająca się o blat kuchenny. – Na jakiś piknik jedziecie, że jedzenie i termos robicie? Dzień dobry – powiedziała do Sylwii.
- Dzień dobry, pani. No bo my… - dziewczyna odpowiedziała i chciała się zacząć tłumaczyć, ale nie wiedziała jak i co powiedzieć. Prawdę, czy skłamać.
- N-no bo-oo… no-o bo m-my - przerwałam koleżance, lecz też nie wiedziałam, co powiedzieć. Wtedy pani Anastazja podejrzliwie na nas spojrzała, a ja tym bardziej zaczęłam się jąkać. – P-ponie-nieważ m-my właśnie-e chciał-łyś-śmy…
         W tamtym momencie starsza pani gestem ręki wyprosiła nas z kuchni, byśmy poszły do salonu i usiadły na kanapie, a ona sama usiadła naprzeciwko nas.

- No więc słucham. Tylko mnie nie okłamuj, Madziu. Dobrze wiesz, że wiem kiedy kłamiesz, znam cię od bardzo dawna. – powiedziała patrząc mi w oczy. To prawda, była tak jakby też moją opiekunką, kiedy rodzice pracowali. Ona mnie znała i to chyba lepiej niż moi rodzice.
- Wyjeżdżam. – powiedziałam pewnie.
- Ale… ale chyba nie masz zamiaru zrobić tego samego, co twoja siostra… - powiedziała ze strachem w oczach, łapiąc się za serce. – Dobrze wiesz, jak twoi rodzice to przeżyli, nie możesz im tego zrobić… masz jeszcze szkolę, maturę…!
- Pani Anastazjo, spokojnie! – odpowiedziałam z uśmiechem. – Nie idę w ślady Beaty! Wyjeżdżam na kilka dni, bo muszę zrobić zadanie domowe z polskiego.
- Że co? Co to za dziwni nauczyciele, żeby kazać uczniom wyjeżdżać z domów, by jakieś głupie zadanie zrobić? Co to za pomysł? – oburzyła się starsza kobieta. Sylwia zaczęła się chichotać pod nosem, a ja miałam wielka ochotę przybić pani Anastazji high five. – Dokąd ty jedziesz? Do Wrocławia? Krakowa?
- Nieco dalej… - powiedziałam.
- Do Warszawy? – zdziwiła się.-  To bardzo duże miasto, nie wiem czy to dobry pomyśl…
- Pani Anastazjo, jeszcze dalej… - powiedziała Sylwia.
- Berlin? Gdańsk? Lublin? – pytała trochę zaniepokojona kobieta.
- Ech… nie, pani Anastazjo. Ja… ja jadę do Barcelony.
- Dokąd?! – wykrzyknęła oszołomiona staruszka. – Czy ty, dziecko, jesteś poważna? Nie możesz tam jechać sama! Rodzice w ogóle wiedza o twoim pomyśle?
- Nie wiedzą i nie mogą się dowiedzieć! – momentalnie wstałam z miejsca. – Pani Anastazjo, proszę. Niech pani nic im nie mówi! Dobrze pani wie, jacy oni są nadopiekuńczy. Musze się wyrwać z tej klatki, a Barcelona to idealne miejsce!
- To ty w końcu jedziesz tam robić zadanie domowe czy uciekasz przed miłością rodziców? – spytała ironicznie. Po jej minie było widać niezadowolenie spowodowane pomysłem wyjazdu.
- Jadę przeprowadzić wywiad, ale liczę się z tym, że może mi się nie udać. – usiadłam raptownie z powrotem na swoje miejsce. - A ucieczka jest tylko dodatkiem do tego. I nie uciekam przed „miłością”, tylko przed wyrządzeniem mi jeszcze większej krzywdy, jeżeli nie nauczę się być samodzielna. Przecież ja mam osiemnaście lat!
- Ale Barcelona to duże i niebezpieczne miasto!
- Ale ja dam sobie rade! I to udowodnię! – odpowiedziałam. Wzięłam do ręki kopertę, którą sama położyłam na stole i podałam Anastazji. – To jest list do moich rodziców. Jeżeli nie zdarzę wrócić do domu przed nimi, proszę im to dać.
          Kobieta początkowo nie chciała się na to zgodzić. Gdyby to zrobiła, automatycznie dałaby mi pozwolenie na ten wyjazd. Anastazja od zawsze była upartą osobą, ciężko ją było przekonać do zmiany swoich poglądów. Na szczęście, po dłuższych namowach ze strony mojej i Sylwii, dała za wygraną. Wtedy uradowana pobiegłam po chodach do swojego pokoju po spakowaną torbę, upewniając się wcześniej, że wszystko mam i zeszłam z nią z powrotem na parter.
 - A jakim to samochodem masz zamiar pojechać…? Sylwia już mi powiedziała, że nie chcesz skorzystać z samolotu… – spytała gospodyni, wychylając się z kuchni.
          Pobiegłam w stronę garażu, zobaczyć co mam do wyboru. Stało w nim kilka samochodów, oprócz mojego Mini Cooper’a. „Pewnie mama zostawiła go pod kliniką. Jak zwykle. Czy ona nie może się w końcu nauczyć, że ma swój samochód i, że jeżeli nawet bierze moje auto, to żeby odstawiała je na miejsce? ML’a tez nie ma. Pewnie tato nim pojechał na lotnisko. Co mi pozostało…? Hm… - zaczęłam się rozglądać po dość dużym pomieszczeniu. - Skoro i tak będę miała przerąbane, jeżeli rodzice się dowiedzą, ze wyjechałam, to lecę po bandzie. A co się będę?”
          Wróciłam do kuchni i wyjęłam z jeden z szuflad kluczyki i dokumenty od Mercedesa SL 55o.
- Dziecko, chyba nie masz zamiaru TYM jechać? – spytała przerażona starsza pani.


- Owszem, właśnie mam taki zamiar. To auto jest cudne, szybkie i piękne. Jeżeli robię już jakieś szaleństwo, to na całego. – uściskałam panią Anastazje, wzięłam jedzenie przygotowane przez Sylwie i wrzuciłam je do swojej torebki podręcznej. Wsiadłam do samochodu razem z Sylwią i pomachałam na pożegnanie stojącej w oknie kobiecie. Barcelona jest tuż tuż, aż nie mogę się doczekać, aż wjadę do tego pięknego miasta.
- To ja jadę z tobą? – spytała rozbawiona pasażerka. – Daga będzie zła…
- Zapomnij. Tylko cię odwiozę pod dom i dalej jadę sama. – uśmiechnęłam się.

          „Przede mną długa podróż. A na jej finiszu? Modlę się o raj…”


______________________________________________________________________

No i jest 2 dział. Pisałam go na szybko, więc przepraszam za ewentualne braki, bądź błędy. Od dwóch dni jestem w pół przytomna. W szkole mieliśmy "matury" i dopiero od dzisiaj mam wakacje. Jedyny plus! Życzę wszystkim miłych wakacji i żebyście odpoczęli(mi to naprawdę się przyda). Coś chciałam wam powiedzieć... ale jestem wpółżywa. I jeszcze ta pogoda, cały czas leje. Z koleżanką czujemy się ja w październiku lub listopadzie niż w czerwcu!  Koniec moich wywodów, następnego wpisu możecie się spodziewać za tydzień. 3majcie się, cześć! :)

wtorek, 18 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 1: "Barcelono, szykuj się. Przybywam!”


Po zamówieniu i zapłaceniu za cztery koktajle skierowałam się w kierunku stolika, przy którym siedziały moje towarzyszki i żywo debatowały na temat mojego problemu. Nie powiem, w tamtym momencie poczułam małe szczęści w sercu, że je mam. Bo każdy potrzebuje przyjaciół, którzy pomogą nam w potrzebie, prawda? Dobrze, że mamy takie miejsce tuż przed naszą szkolą. Galeria handlowa z naszymi ulubionymi sklepami, kinem i multum kawiarni oraz restauracji różnej maści. To chyba jedyna rozrywka i dobre miejsce do spotkań w tym ośmiotysięcznym mieście w którym zazwyczaj nic się nie dzieje.
Gdy zajęłam miejsce przy okrągłym stole, dziewczyny ani na chwile nie przestały wymieniać się swoimi poglądami. Tak naprawdę to przez chwilę czułam się trochę tak jakby olana. Jakbym była duchem, który obserwuje jakieś nastolatki, które znowu narzekają na licealnych nauczycieli.
Kiedy napoje zostały przyniesione, zapadła niezręczna cisza, którą przerwała Klaudia, zwracając się w końcu do mnie:
- Magda, powiedz, jak ty to widzisz?
"Ja? A jak mam widzieć? Jestem w dołku. Do tego jestem zła na tamtą kobietę, za swoje nie fair postępowanie względem mnie, ale i na samą siebie, że wpadłam po uszy przez swoja lekkomyślność. Zazwyczaj byłam ostrożniejsza..." 
Wtedy opowiedziałam im jeszcze raz na spokojnie jak to wyglądało, od A do Z. Kiedy skończyłam, ponownie zapadła chwila ciszy, tylko po to, by zaledwie po 5 minutach omówić wszystkie za i przeciw, wszelkie możliwe alternatywy, by wyjść z tego cało, bez szwanku. Niestety, ku mojemu zdziwieniu, nie pomogła nawet burza mózgów. Żadna z nas nie znalazła odpowiadającego mi wyjścia z sytuacji.
"Cholerny los, dlaczego znowu musiałam znaleźć się w czarnej..." mówiłam w myślach sama do siebie, gdy nagle przywrócił mnie do rzeczywistości głos Sylvii :
- A może by tak… - zaczęła niepewnie, wbijając swój wzrok w jedną ze
szklanek stojących na szklanym blacie stołu. Kiedy po dłuższym milczeniu oderwała wzrok od koktajlu, niczym od szklanej kuli, spojrzała w moją stronę, a kiedy dostała ode mnie niemą prośbę by kontynuowała swoją wypowiedź, dokończyła - a możne by tak zrób to co ona karze? Tak po prostu?
             Szczerze mówiąc, w tamtym momencie, naprawdę nie wiedziałam o czym ona do mnie mówi. Dlatego, na znak niezrozumienia, przechyliłam lekko głowę w bok i podniosłam lekko jedną brew niczym psiak, a widząc to Sylwus dodała - Pojedź do tej Barcelony, znajdź Messiego, czy jak on się tam nazywa i będzie po sprawie... No bo co za problem w końcu?
             Momentalnie moje dwie pozostałe towarzyszki przemówiły podniesionym tonem, okazując swoje zaskoczenie z domieszką krytyki na słowa koleżanki i prawie spowodowały u niej wycofanie się z pomysłu, gdybym im nie przerwała:
- No ale... No ale jak? Nie pomyślałam nawet o pojechaniu tam, ale i tak wiem, że to nie wypali! Znasz moich rodziców bardzo dobrze, nie puściliby mnie samej! A oni ze mną nie pojadą, tato ma urwanie głowy w pracy, jeździ cały czas do Wrocławia na różne te jego spotkania z zagranicznymi biznesmenami, mama ma cały grafik zapełniony wizytami pacjentek. Zresztą, nawet jeżeli pojechałabym do Barcelony, to jak miałabym go złapać w tak dużym mieście? A po drugie - on i tak by się nie zgodził! 
- A skąd wiesz, że się nie zgodzi?
- Uwierz mi. On nie cierpi dziennikarzy, a ja kim niby jestem? Jestem jakąś gówniarą z Polski i co, podejdę do niego i powiem: "Cześć, jestem Magda, pochodzę z Polski, nauczycielka kazała mi zrobić z Tobą wywiad, bo to jedna, wielka, wredna małpa i mnie nienawidzi. Tak więc, odpowiedz na moje pytania i złóż podpis w tym, tamtym i siamtym miejscu, bo inaczej babka w życiu nie uwierzy, że z Tobą rozmawiałam. A wiesz, najlepiej by było, gdybyś pojechał ze mną do Polski. Chociaż, po głębszym zastanowieniu to marny pomysł, bo gdybyś nawet staną przed nią, zrobił kilka sztuczek z piłką itd., to ona i tak by nie uwierzyła, że Ty to Ty..." - mówiłam teatralnie z doskonale wyczuwalną ironią w głosie. Dziewczyny najwyraźniej miały z tego niezły ubaw, bo próbowały powstrzymać się od wybuchnięcia śmiechem. Niestety – bezskutecznie. Komiczny widok.
         Po swym monologu zamyśliłam się, tak jakby zostawiając dziewczyny w stanie rozśmieszenia, wciąż słysząc słowa koleżanki, proponujące od tak wyjazd do Barcelony. „Jak mam pojechać do Barcelony? Ja jestem gotowa nawet teraz wyruszyć. W tym momencie. Wsiąść do samochodu i skierować się w stronę Hiszpanii. Jedyne co mnie od tego powstrzymuje to moi rodzice. Mimo, że jestem pełnoletnia, jestem doskonałym kierowcą i tak dalej, oni traktują mnie jak małe dziecko. Uważają za niedojrzałą pięciolatkę, która sobie absolutnie nie poradzi. A to nieprawda! Zresztą, zawsze starałam się być posłuszna rodzicom, nie sprawiać im większych problemów, robiłam wszystko by byli ze mnie dumni, ale oni nigdy tego nie doceniali. Mama zawsze powtarzała ‘mogłaś się bardziej postarać’ lub coś tego typu. Lepsze relacje miałam z tatą, ale jest taki zabiegany… czasami nie wyrabia. Jest taki zmęczony, wygasły. Martwię się o niego. Dlatego od zawsze to dla niego właśnie robiłam wszystko by był ze nie dumny i nie sprawiać mu swoja osoba dodatkowych problemów. Ale w ten sposób skreśliłam tak jakby swoja młodość: zawsze ułożona, grzeczna, kulturalna, cicha przy dorosłych i obcych. Spędza wieczory w domu ucząc się, bądź pomagając w pracach domowych. Nigdy nie miałam łatwo, kiedy chciałam kiedykolwiek wyjść na jakąś imprezę. Nawet na głupie urodziny. Jedyna rzeczą w która rodzice nie mieszali się(a raczej ja im na to nie pozwoliłam, bo to moje sacrum) to moja miłość do piłki nożnej. Oni nigdy tego nie rozumieli, szczególnie mama. Za każdym razem mi powtarza „jak można kochać 11 spoconych facetów uganiających się za jakąś piłką?”. Ale mama to mama. Ona najchętniej to by mnie zamknęła w wieży, odizolowując od świata. Nawet alkoholu zabrania mi dotykać, dzięki Bogu, wieczorami to tato rządzi w domu. Wtedy mogę nam nalać whisky i razem przy kominku, sącząc trunek, rozmawiać na nasze ulubione tematy: świat, ludzie, ludzka psychika, Biblia, sprawy religijne i pozaziemskie. Już w wieku kilku lat rozmawiałam na takie tematy, gdzie normalne dziecko słyszy o nich… może dopiero w gimnazjum. To mój ojciec mnie wszystkiego nauczył. Życiowej mądrości, postępowania, sztuki życia i jak sobie w nim poradzić. Co by się stało, gdybym nagle tak zniknęła? Oni by oszaleli. Nie mogę spełnić marzeń, bo oni by się zamartwiali, a tego nie chcę. Ile będą mnie jeszcze tak trzymać? Do 70-siatki?! Czy jeszcze dłużej?
         Dosyć tego! Basta! Koniec tego dobrego! Nie mam zamiaru marnować swojej młodości dla życia pod kloszem rodziców. Mam zamiar pojechać do tej Barcelony, nie ważne czy spotkam tam Messiego i czy uda mi się z nim porozmawiać, czy nie! Pojadę tam i przede wszystkim, będę się bardzo dobrze bawić, nawet jeżeli oznaczać to będzie moją śmiercią z rąk swoich własnych rodzicieli. Od teraz nie obchodzą mnie opinie innych. Tak zrobię. Barcelono, szykuj się. Przybywam!

         - Zrobię to. – wypaliłam nagle głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji, a przyjaciółki, jak jeden mąż, zamilkły i momentalnie spojrzały na mnie wielkimi oczami. – Zrobię. I, szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie, co na to powiedzą moi rodzice. Jestem nastolatką, mam prawo spędzić swoją młodość na swój sposób. To jest już sprawa honorowa. Udowodnię tej babie, ze z moją rodziną się nie zadziera. Jestem z rodu Markiewiczów i nie pozwolę, by byle kto podważał dobre imię mojej rodziny, udowodnię jej, że nie ważne jakie zadanie mi zada, ja i tak stawie mu czoła. Jestem Polką, Polacy rzeczy trudne wykonują w przeciągu 24h, a niemożliwe do zrealizowania w 3 dni. Ja nie mam zamiaru być wyjątkiem. Pojadę do Katalonii i będę się dobrze bawić, nawet jeżeli nie zrobię tego głupiego wywiadu z Messim. Nawet perspektywa śmierci po powrocie z rąk rodziców nie jest mi straszna…
         W tamtym momencie Daga wstała ze swojego miejsca i zaczęła mi bić brawo. Nie trzeba było długo czekać, żeby dołączyła się do niej Sylwia. Natomiast Klaudia, zdezorientowanym wzrokiem, patrzyła to na mnie, to na dwie pozostałe przyjaciółki. Biedna, nie wiedziała co o tym myśleć. Z jednej strony uważała to za szaleństwo, z drugiej możliwość odcięcia pępowiny łączącej mnie z nadopiekuńczymi opiekunami. Jednak w głębi duszy trzymała za mnie mocno kciuki. „Już czas – powiedziałam sama do siebie. - czas mnie goni, a Barcelona jest na drugim końcu kontynentu. Długa droga przede mną…”
 - Dobra dziewczyny, fajnie się siedzi, ale musicie wracać do szkoły.
- „Musicie”? – powtórzyła Dagmara, podnosząc brew do góry – A ty ty ty moja panno, to co? Może już wakacje masz, hm?
- Jeszcze nie. – zaśmiałam się. Daga samą sobą poprawiała mi humor, ona jest takim złotym promykiem w pochmurny, deszczowy dzień. – Ale jednak im szybciej wyjadę z Polski, tym lepiej. Serio, długa podróż mnie czeka, zresztą, przerwa zaraz się skończy, a chyba nie chcecie mieć spóźnień, prawda?
- Weź mnie ze sobą! Barcelono, przy… - zaczęła się drzeć Daga, wymachując dziwnie rękoma, lecz nie dokończyła, bo w tamtym momencie złapałam ją za kark i potrząsnęłam, by się opanowała, a Klaudia i Sylvus wręcz płakały ze śmiechu.
- Ty, kochanie moje najdroższe, wracasz do szkoły, bo sprawdzian z geografii dzisiaj masz! A do Barcelony zabiorę cię innym razem.
- Obiecujesz?? – wyrwała mi się z uścisku, biorąc swoją torbę z książkami na ramię i stając przede mną z palcem wskazującym wycelowanym w moją twarz, tak, jakby chciała mi pogrozić niczym nauczycielka dziecko z podstawówki.
- Obiecuję! – opuściłam jej rękę jednym ruchem dłoni i ją przytuliłam. W końcu musiałam się z nią pożegnać, nie będziemy się widziały przez kilka dni. To samo zrobiłam z Klaudią. Sylvia się nie dała, bo powiedziała, że idzie razem ze mną, by pomóc mi się spakować. Klaudia z Dagą pobiegły w stronę szkoły, by się nie spóźnić na lekcje, a ja za nimi krzyknęłam i skierowałam się w przeciwną stronę. – Pa dziewczyny! Do zobaczenia!
          Przestało padać, chmury zniknęły robiąc miejsce na niebie dla pięknego słońca. Od razu wszystko wydawało się inne. Jedyną oznaką, że jeszcze 3o minut temu padał w tym mieście ulewny deszczy, były mokre chodniki i jezdnie, obszary zielone oraz rześkie powietrze.

 - Wyjedziesz z domu nie mówiąc nawet rodzicom, co zamierzasz? – spytała nagle Sylwia, patrząc się przed siebie.
- Nie, przecież nie zrobię im czegoś takiego. Mam pomysł. – odpowiedziałam spokojnie.
- Jak zawsze. – Uśmiechnęła się pod nosem i momentalnie wybuchłyśmy śmiechem. Często tak się śmiejemy, nawet bez powodu. Pomyślcie, jak ludzie na ulicy muszą się na nas patrzeć. Z boku to bardzo dziwnie wygląda. – Boisz się…?
- Boję się. – odpowiedziałam w ułamku sekundy poważnym tonem.
- Nie powinnaś. Tobie zawsze się udaje, będzie dobrze. Pamiętaj, Bóg Cię kocha…!


*~~~~~~~~~~*
          Nazywam się Magdalena Markiewicz, mam 18 lat i mieszkam z rodzicami w niedużym mieście znajdującym się nieopodal Wrocławia. 

          Pochodzę z zamożnej rodziny, mój ojciec jest biznesmenem i ma wiele znajomości w kraju, jak i na całym świecie, mimo to jest wspaniałą, pokorną osobą o wielkiej wierze; Moja mama jest ginekologiem i pracuje w prywatnej klinice. Jest perfekcjonistką, wszystko musi być idealne, przez co ja nie mam spokojnego życia. Mam też starszą siostrę, Beatę, która już dawno wyprowadziła się z domu do Danii i jakoś nie za bardzo utrzymuje z nami kontaktu. A tym bardziej ze mną. Usamodzielniła się i oznajmiła, że nie chce pomocy od rodziców(Może też tak powinnam zrobić…?).

          Uczęszczam do prywatnego katolickiego Liceum Ogólnokształcącego, do klasy 2c o profilu artystycznym. Uwielbiam tańczyć, śpiewać, grać na różnych instrumentach, rysować, działać swoją wyobraźnią, ale nie mam kompletnie pojęcia, kim chcę zostać w przyszłości(i tutaj już moja mama ingeruje, chce bym poszła w jej ślady). W nowej szkole od początku nie byłam sama Miałam moje 4 przyjaciółki, które znam od czasów gimbazy: Dagę, Klaudię i Sylwię. Dużo razem przeżyłyśmy (oczywiście, rodzicom nie potrzebne są informacje co konkretnie wyprawiałyśmy) i z pewnością nie jedno przeżyjemy. Jestem przewodniczącą szkoły i mam dobry kontakt z profesorami, z wyjątkiem pani Beniericzi, która od samego początku pierwszej klasy wytypowała mnie na swoją ofiarę. Cóż… stara panna, bez męża, bez dzieci, ani nawet kochanka(podobno ma gromadę kotów! O zgrozo…) musi na czymś wyżyć swoją frustrację i niezadowolenie z życia. Tak więc padło na mnie. Od zawsze walczyłam z tą kobietą i walczyć będę aż do matury, nie poddam się. Zawsze stawiała mi największe wyzwania, nikt tak jak ja, nie miał tak przerąbane na języku polskim, jednak za każdym razem wychodziłam z tego cało. Aż do momentu, kiedy wymyśliła plan doskonały, który pogrążał niestety także całą moją klasę: Przeprowadzić wywiad z osobą sławną, żyjącą, która mogłaby być wzorem do naśladowania dla wszystkich. 
         Tak więc chcę wam przedstawić moją historię, która mi się przydarzyła w pewnym, słonecznym mieście. Dla wielu z was może wydać się banalna, dla mnie jednak to coś niesamowitego. I pomyśleć, że przez złośliwość nauczycielki, moje życie może się zmienić. Ta historia wydaje się nierealna i nieprawdziwa, otóż wcale ona taka nie jest. Może się wydawać, np. snem lub czymś podobnym, ale wcale nim nie jest… a może jednak?





_________________________________________________________________________________

No i mam pierwszy rozdział. Kompletnie nie wiem co to jest, ale wydaje mi się, że ujdzie. W ogóle, to myślałam, że nie dam rady go napisać. Czy wy też macie taką jazdę w szkole?! Kurcze, codziennie zadaje sobie pytanie, gdzie przez ten cały rok byli nauczyciele, że dopiero teraz molestują nas tymi wszystkimi sprawdzianami, kartkówkami, itd. No nic, trzeba to przetrwać. Pozostaje wytrzymać do piątku, chyba damy rade, co? ;) 

Tak ogólnie, to galeria Bohaterów jest już ogarnięta, tylko teraz dodałam dwie postacie, których nie powinno raczej zabraknąć. Boję się kolejnego rozdziału, bo idę na żywioł... NIE WIEM CO TO BĘDZIE! Chyba mnie nie ukamienujecie, co? ._.'

Tak w ogóle, to dzisiaj Reprezentacja Hiszpanii U21 wygrała z Włochami 4:2, czym chłopaki zapewnili sobie zwycięstwo! 3 gole Thiago, to niesamowite! Gratulacje chłopcy! :)

Fot. od Cristiana Tello


PS. Paczcie, paczcie!
Miśiaki! Uwielbiam to zdjęcie! <3


wtorek, 11 czerwca 2013

PROLOG: „Jedna wielka niewiadoma…”

      - Istota bycia jest naprawdę trudna, to bardzo trudna sztuka życia. Każdy z nas kreuje własną osobowość. To także elementy naszego życia, przygody z niego kształtują nas, nasz byt, światopogląd, nasze „tu i teraz”, to dzięki temu dużo ludzi stają się wzorami, którymi bla bla bla, bla bla, bla bla bla bla, bla… - głosiła swój jakże nudny monolog starsza polonistka stając przodem do znudzonej i już prawie sennej klasy. Jej głos przyprawiał wszystkich o senność, a przeciąganie samogłosek jeszcze bardziej potęgowało ten stan u młodych Polaków. Tą senną atmosferę wprawiały także czarne, ciężkie chmury za oknem i deszcz.
Tak, kolejna nudna lekcja. I znowu odleciałam w dalekie, mistyczne kraje. Zawsze tak miałam. Chwila nieuwagi i już mnie nie ma. Ciało zostawało, dusza zniknęła. Dokąd odlatywałam? Nie wiem. Czy za każdym razem w to samo miejsce? Nie sądzę. Chyba, że... zależy. Jednakże jest jedno takie miejsce, gdzie z radością na sercu chętnie „znikam” duchem, ale pragnę jeszcze bardziej znaleźć się tam ciałem. Mimo, że nie cierpię gorąca ani słońca, ale to nie ważne. Mogłabym to przecierpieć. Bo to raj. Mój raj. Raj na tej ziemi.
     Ponownie tam odleciałam. Do tamtego miejsca. Gdzie znajdywało się multum ludzi a i tak krew mieli taką samą, serca miały to samo bicie. Serce rośnie, ale i rozpacza, że nie może tam się znaleźć. Ględziłabym tak, gdyby nie podniesiony głos nauczycielki, który przywrócił mnie do szarej rzeczywistości. – Magda, osoba która może być wzorem do naśladowania!?
- Lionel Messi! – wypaliłam bezmyślnie podskakując w miejscu i dostając mini zawału, po czym skarciłam się ostro w duchu. Coś mi bowiem mówiło, że moja odpowiedź narobi mi problemów, a wzrok moich kolegów z klasy skierowany centralnie na moją osobę tylko mnie w tym coraz bardziej utwierdzał. I nie myliłam się, nie musiałam długo czekać, aby się o tym przekonać. Tak naprawdę, to w ogóle nie musiałam czekać. Odpowiedź uzyskałam niemalże od razu. Ile ja bym tylko dała, żeby wtedy cofnąć czas o te kilka sekund…
-  Wspaniale!  Bardzo dobry wybór! Ambicja widać Cię nie opuszcza, panno Markiewicz. – Ona mnie nigdy nie lubiła. Byłam zdolna, miałam dobre oceny praktycznie ze wszystkich przedmiotów, a ona postanowiła zrobić tak, bym aby tylko przypadkiem nie osiągnęła sukcesów z jej przedmiotu, dlatego zawsze rzucała mi kłody pod nogi… i to nawet spore kłody. Rzekłszy to z ironią kontynuowała – Pewnie masz bardzo dobry powód, że wybrałaś akurat jego. Zapewne dzięki swojemu ojcu go znasz, bo jakże by to tak ważna osobistość jak pani może nie znać pana Messiego? Więc przeprowadzisz z nim wywiad.
     „Że, kuchnia, co? Czy ja dobrze słyszę!? Oszalała! Czemu ona się mnie tak uczepiła? Jak ja mam niby przeprowadzić wywiad z Messim, kiedy ja tkwię tutaj w Polsce, a on znajduje się w Katalonii?!”, awanturowałam się w sobie. Po prostu: wybuchłam. Ale najzwyczajniej w świecie już nie mogłam wytrzymać kaprysów tej kobiety.
Jednak po chwili przyszedł mi do głowy pomysł, który mógłby mnie uratować. Uda mi się? „Panie Boże, ratuj!”
- Pani profesor – podniosłam dwa palce ku górze, tak jak na przyzwoitą uczennicę przystało, a kiedy niechętnym skinieniem głowy dostałam nieme przyzwolenie by kontynuować, opuściłam rękę i grzecznie zadałam pytanie – jak mamy przeprowadzić ten wywiad? Inaczej, czy możemy wykorzystać już przeprowadzone wywiady innych dziennikarzy, publicystów i ułożyć je na swój sposób?
Miałam cichą nadzieję, że mój pomysł okaże się dobry, choćby dlatego, by nie tylko otrzymać dobrą ocenę i udowodnić tej jędzy, że ja się tak łatwo nie daję, ale i by pomóc reszcie klasy, bo to zadanie także ich obejmowało.
- Można… – odpowiedziała niepewnie 60-letnia kobieta, po czym dodała – można, ale trzeba liczyć się z konsekwencjami, czyli z baaaardzo surowym ocenianiem. Jeżeli to będzie baaaaaardzo dobry „wywiad”, najlepszą ocenę jaką będzie można uzyskać to będzie dopuszczający… minus. 


Popatrzyłam na nią wielkimi oczami, a długopis wypadł mi z ręki uderzając o ławkę(na szczęście nikt na to nie zwrócił uwagi). Wściekłam się w tamtym momencie. I to nie tylko ja, moja klasa także była ZACHWYCONA…
     „Świetnie! Będę miała obniżoną średnią, tylko dlatego, że starej Bieniericzi odwaliło na starość. Plus, że od samego początku mnie nie lubi i robi wszystko by mnie tylko pogrążyć!”  powiedziałam w myślach sama do siebie i oparłam głowę o swoje dłonie, a starsza pani dalej kontynuowała swój nowy monolog. – Dzisiaj jest czwartek, jutro jest święto szkoły więc lekcji nie ma, natomiast w poniedziałek JA będę nieobecna, a we wtorek jest wizytacja biskupa w naszej wspaniałej szkole, więc lekcje też zostaną odwołane i zapewne znowu wypuszczą was wcześniej do domów. Niedorzeczność… Do czego zmierzam- to jest baaaaardzo dużo czasu, bo AŻ sześć dni. Zdążycie pojechać do dużego miasta, poprosić o wywiad, przeprowadzić go, uzyskać od tej osoby podpis pod wywiadem i wrócić. Bez podpisów nie przyjmuję.  I nie obchodzi mnie wasze gadanie, że część z was gdzieś wyjeżdża! To nie mój problem, tylko wasz! Macie się postarać, bo prace będę oceniać baaaaaaardzo surowo. Pozostało pięć minut do dzwonka, a że wyjątkowo dzisiaj byliście grzeczni, proszę się spakować i możecie wyjść wcześniej na długą przerwę. Do widzenia i nie zapomnijcie o wypracowaniach!
     Z klasy wyleciałam jako pierwsza, zdenerwowałam się. Nigdy nie lubiłam tej kobiety, ale tym razem przegięła! „Super! ‘Macie się postarać, bo prace będę oceniać baaaaaaardzo surowo’, jak zwykle. Nie wiem co muszę zrobić, żeby dostać chociaż tróję…” Sięgnęłam po swojego smartphona i zajęłam się pisaniem sms’a:
     * Jestem mega wkurzona. Tym razem Beniericzi na serio przegięła. Czy na starość naprawdę ludziom musi tak odwalać!? Oczywiście w tym złym znaczeniu… Nie ważne zresztą. Czekam przed szkołą, natychmiast. OBECNOŚĆ OBOWIĄSKOWA! *
Wyślij do: Klaudius; Sylwus; Daga.
Wiadomość została wysłana.
Było mi bardzo ciężko na sercu. Denerwowały mnie takie historie z nauczycielami. Oni powinni nas uczyć, a nie maltretować i wyżywać się na nas. Spojrzałam na zegarek: 10:25. Oke, dopiero za ponad pół godziny zaczyna się czwarta lekcja. Poczułam wibracje telefonu w kieszeni- Daga.
     * - Spoczi. Co się znowu stało się?

          - Zobaczysz… - odpisałam przyjaciółce. – Czekam na cb pod szkołą. Bez odbioru. *
         Właśnie takie jest moje życie. Bezustannie pod górkę. Nauczycielom miesza się w głowach na stare lata, dzisiejsza młodzież wcale nie lepsza(poza wyjątkami), a szkoła to więzienie młodych dusz, które na „Dzień dobry” ryje dziecku psychikę i marnuje całe dzieciństwo. Mijając bezmyślnie kilka osób na korytarzu, które pewnie dopiero przyszły do szkoły, bo nie chciało im się wcześniej wstać, nakręcałam się.
         Dzwonek ogłaszający długą przerwę zadzwonił równo 3 minuty później. Ze szkoły zaczęły wylewać się gromady uczniów którzy albo szli do dużej galerii handlowej, która stała naprzeciw naszej szkoły, albo do zamieszczonej dwa budynki dalej piekarni by kupić sobie śniadanie, albo gdzieś na papierosa. Tak, teraz to zaraza te papierosy, coraz młodsi palą. Ja się pytam, po co? Czy naprawdę myślą, że od tego staną się dorośli? Tak, nie ma to jak startować w dorosłe życie ze zwęglonymi płucami czy zepsutą wątrobą od picia wódki w wieku 13 lat. Ja się pytam, dokąd zmierza ten świat? 




         Po chwili zauważyłam trójkę bliskich mi dziewczyn. Błagałam w duszy, by one mi poradziły co mam z tym począć, bo dzisiejszego dnia nie myślę logicznie z powodu nieprzespanej nocy. Czemu nie spałam? Wyczuwałam, że coś niedobrego się święci. Może to właśnie o to chodziło? Jednak bardziej mnie zastanawiało, czy one zdołają mi pomóc? Czy stawią wyzwaniu czoła i nie zostawią mnie samą z tym problemem? 

  „Jedna wielka niewiadoma…”

_______________________________________________________________________

Witajcie! Wiem, to nie tak miało być. Miałam dodawać odcinki dopiero za jakiś tydzień, ale nudzi mi się, a że prolog miałam już jaki czas temu napisany, więc postanowiłam go dodać. Wiem, że może mało z niego wynika, ale tak miało być. No więc pierwszy(a raczej już drugi) krok już za mną! Do następnego wpisu postaram się już ogarnąć galerię bohaterów. 

No to do następnego razu, HEJ! :)

¡HOLA A TODOS!

Witam!

Mam 17 lat i praktycznie jak każdy uczeń strasznie się nudzi na lekcjach. Ja nie jestem wyjątkiem. Tylko, że ja nie rozmawiam na lekcjach, nie odrabiam innych zadań domowych, ani tego typu. Ja wymyślam różne krótkie historyjki, dzięki wyobraźni odziedziczonej po tacie :)
W taki sposób zaczynałam wiele różnych opowiadań, niestety, żadnego z nich do tej pory nie skończyłam.

Pewnego dnia naszło mnie natchnienie i ta historia powoli zaczęła mi się sama układać, dlatego postanowiłam ją przelać na papier i (co najważniejsze) doprowadzić ją DO KOŃCA! Historia wciąż się tworzy (to co z tego, że na lekcjach? :D) więc jeszcze nie mam całej listy bohaterów.
Teraz założyłam bloga, bo się aktualnie nudzę i chciałam narazie odpowiednio "zaprojektować" tą stronę, ale muszę was przetrzymać jeszcze krótki czas w niecierpliwości, zanim pokażę wam brednie które "narodziły się" w mojej głowie.
Mam nadzieję, że historia jednak wam się spodoba i nie będziecie chcieli mnie ukamieniować.  Już od razu przepraszam was za jakiekolwiek błędy, gdyż muszę się usprawiedliwić (jak ja tego nie lubię!) swoją dysleksją i dysortografią. Wiem, że niektórzy nie akceptują tej "choroby", ale bądźcie dla mnie wyrozumiali.

Co do historii, będzie ona mniej więcej powiązana z piłkarzami FC Barcelony, a w zasadzie od samego początku będzie się ona kręcić wokół nich.
Nie jedna osoba pytała 'Dlaczego taka tematyka?', otóż to banalnie proste. Jestem Cule i wiernie trwam przy swoim klubie. Myślę o nim, chciałabym zamieszkać blisko Camp Nou i chodzić na każdy ich mecz. Na dzień dzisiejszy to nie możliwe. Dlatego właśnie ta tematyka.

Nie będę was dalej zanudzać, pewnie i tak większość już dawno wyłączyła tą stronę, ale będę trwać. Chociażby, żeby zająć się czymś podczas zbliżających się wakacji.

Dziękuję tym najbardziej wytrwałym za "wysłuchanie" tego ględzenia, zachęcam was do czytania mojego fanfika kiedy się już ukaże i pozdrawiam was gorąco! :)

¡Adios!

PS. Nie zaglądajcie jeszcze do zakładki "Bohaterowie", nie jest jeszcze gotowa :)
Prace trwają!

    Amor - la palabra que tiene cuatro letras, dos vocales, dos consonantes y dos idiotas.