wtorek, 22 października 2013

OGŁOSZENIA PARAFIALNE (part II)

Dzień dobry, cześć i czołem! Pytacie skąd się wziąłem...
Dobra, przesadziłam...!

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, 
Co to będzie, co to będzie? 

 No właśnie, co to będzie? Piszę, bo dawno tutaj mnie nie było... zbyt dawno... No ale niestety, druga klasa ogólniaka to w cale nie przelewki, ani taka łatwa sprawa. Ciągła nauka, brak czasu i jeszcze raz nauka. Szczerze, to już mam dosyć, gdzie to NIESTETY dopiero początek. Do czego zmierzam...
Niestety, nie wiem, kiedy powrócę do "tworzenia" tego czegoś. Ciężko mi z tym, ale niestety, muszę poświęcić pisanie na rzecz nauki. Do tego niedługo dojdzie mi kurs prawa jazdy, to dopiero będzie katastrofa z czasem :c
Kiedyś na pewno wrócę, niedługo okres świąteczny, później ferie (tak się cieszę, że mam w ostatniej turze ferie </3), Wielkanoc, matury, itd, itp. Może się uda (OBY!).
Czy to możliwe, że po 2 miesiącach nauki człowiek może być tak już wykończony? Ratuje mnie to, że za niecałe 2 tygodnie lecę do Rzymu na cały tydzień z przyjaciółkami <3 Mini ferie, ale jak dobrze zrobią mojej psychice (kiedy nie myślę, jakie zaległości mnie czekają...). No i znalazłam swoje stare opowiadanie z początku czasów gimbazy O.o Tematyka - wampiry xD No ale już taka była "moda" :D

No więc... dziękuję osobom, które ze mną były i dalej są, mam nadzieję, że do niedługiego napisania, trzymajcie się wszyscy bardzo ciepło i nie dajcie się zmiażdżyć szkolnej harówie.

Adios! :)

  

poniedziałek, 9 września 2013

ROZDZIAŁ 8: "Nie, to nie była kwestia późnej pory, on faktycznie tak wygląda..."

          Padłam na łóżko jak kłoda, nie miałam siły już na nic. Miałam ochotę zasnąć i już nigdy się nie obudzić. Dzisiejszego dnia wydarzyła się za dużo rzeczy.
  - Jak było? Bardzo zmęczona? - usłyszałam nagle czyjś głos w salonie, więc szybko usiadłam pionowo i spojrzałam na intruza. 
  - Co ty tu robisz? Jak się tu dostałeś? Długo tak siedzisz? - pytałam bardzo zdziwiona obecnością chłopaka. - Jest bardzo późno... 

          W salonie panował półmrok, jednak widziałam, że w tamtym momencie mężczyzna wstał z jednej z kanap znajdującej się w tamtym pokoju i zapiął guzik od marynarki, powolnym, dostojnym krokiem ruszając w moją stronę. Wyglądał oszałamiająco, jak miliard dolarów. Wcześniej tak wystrojonego go nie widziałam. 
  - Ja? - uśmiechną się ironicznie, lecz nie odpowiedział na pierwsze moje pytanie. - Przechwyciłem zapasowy klucz, to nic trudnego. I nie za długo. Może z jakieś pół godziny. - usiadł koło mnie na łóżku i spojrzał mi prosto w oczy swoimi szarymi oczami. - Jak się bawiłaś?
  - Doooobrze. - odpowiedziałam zdejmując buty i rzucając je na podłogę od niechcenia. Byłam tak padnięta, że na wstanie i schowanie ich do szafy nie miałam siły.- Chłopaki mnie wymęczyli na tym meczu. I coś czuję, że tracę głos. - chwyciłam za moją szyję.
  - No właśnie słyszę. Masz, napij się tego. - Gabriel wstał i podał mi szklankę z jakąś substancją, a ja nie namyślając się zbyt długo, wypiłam całą zawartość za jednym razem, czego od razu pożałowałam, bo ów napój miał gorzkawy smak. - To powinno ci pomóc zachować głos. Przecież musisz przeprowadzić wywiad. Jak ty sobie to wyobrażasz, kiedy będziesz miała chore gardło?
  - O Boże... Masz rację! To już jutro! - przypomniałam sobie, a moje oczy prawie wyszły z orbit.
  - Nie mów, że zapomniałaś... - zaśmiał się cicho Gabriel, widocznie załamany moim zapominalstwem. - Dobra, ja idę. Połóż się, byś jutro znowu nie przegapiła okazji. 
  - Gabriel? - zaczęłam, kiedy chłopak był już w salonie i otwierał drzwi wejściowe, by wyjść z mojego apartamentu. 
  - Hm? - wrócił się i oparł o futrynę rozsuwanych drzwi sypialni. Nie mam pojęcia, czy to ze zmęczenia, czy z tak późnej pory, ale młody Fierro wyglądał tak... tak jak nie on. Zawsze miał pokorny wyraz twarzy, lekki uśmiech, niegroźny, nic specjalnego. A teraz? Sam seks. Te ruchy, wygląd, sposób mówienia. Czy to naprawdę ta sama osoba? Czy jego brat bliźniak? Teraz zauważyłam, że jest podobny do tytułowego bohatera angielskiej powieści "50 twarzy Greya". Gesty, sposób mówienia, wygląd... - Coś nie tak?
  - Nie, wszystko ok, tylko... - zrobiłam chwilę pauzy. Nie mogłam przestać go podziwiać, naprawdę wyglądał nieziemsko. - ...tylko zastanawia mnie, coś ty taki wystrojony.
  - Aha, to. - zaśmiał się pod nosem i spojrzał na samego siebie. - Miałem... zjazd rodzinny.
  - Uuu.. no to ostro.
  - No trochę. - puścił mi oczko, po czym znikną w mroku. Usłyszałam tylko zamykające się drzwi, a ja ponownie padłam na łóżko i nie zważając na nic, zasnęłam. 


       Śniło mi się wydarzenia z poprzedniego dnia. Mecz, który nie zapomnę do końca życia. Oraz imprezę przed meczem. Całe popołudnie, oraz po meczu, bawiliśmy się z okazji 23 urodzin Rafaela. Oczywiście alkoholu nie mogło zabraknąć, jednak nie piliśmy do upicia się, tylko dla rozluźnienia.
            Niestety, chyba tradycją jest, żeby coś się komplikowało za każdym razem, kiedy wszystko idzie bardzo dobrze. Co mam na myśli? Szczerze, to chciałabym o tym zapomnieć...
  - Kogo moje piękne oczy widzą... - usłyszałam czyjś głos za sobą. Wychodziłam wtedy z toalety w "Bella Vita", kiedy musiałam natknąć się na tego 'typisza'.
  - Nie przesadzasz? Piękne oczy? Chyba jesteś zbyt pewny siebie. - odpowiedziałam z niechęcią i chciałam go minąć, kiedy ten chwycił mnie za ramię i przygwoździł do ściany. Serce podeszło mi do gardła, przestraszyłam się, a w moim gardle powstała wielka gula. - Co to ma znaczyć? Puść mnie. 
  - Nie bądź taka niedostępna. Przecież wiem, że na mnie lecisz. - powiedział Miguel z dzikim blaskiem w oczach. Nienawidziłam takich facetów, którzy uważają, że wszystko im można i każda kobieta chciałaby się z nim przespać. Zebrałam siły, by chłopaka odepchnąć, niestety, niewystarczająco. Byłam o wiele za słaba w porównaniu do dwudziestopięciolatka. - Nie szarp się tak, bo mogę ci zrobić krzywdę. - powiedział przez zęby.
  - Puść mnie! - zaczęłam krzyczeć, lecz ten zasłonił moje usta dłonią i wysyczał, bym była cicho.
            Nie wiedziałam, co się ze mną stanie, nie wiedziałam, czego mam się spodziewać po tym typie. Nie znałam go, a było widać, że był trochę napity. Toalety znajdowały się w piwnicy, a schody były w głębi kawiarni. Nie mogłam liczyć, że ktoś zobaczy co się właśnie dzieje, jeżeli nikomu nie zachciałoby się za potrzebą. Próbowałam się jeszcze jakoś uwolnić, szamotając się, lecz z każdym ruchem, on coraz mocniej mnie przytrzymywał.
            Uświadomiłam sobie, że jego jedna wolna ręka przesuwa się po mojej tali w dół i już poczułam, jak rozpina guzik od moich jeansów. To był wyraźny dla mnie sygnał, że powinnam jak najszybciej się uwolnić z jego uścisku, jednak po próbie wykonania wszystkich możliwych ruchów, zrozumiałam, że jedyna nadzieja w Bogu, bo ten facet jest za silny. Błagałam w duchu, by jak najszybciej przybył jakiś ratunek.
             Nagle moje oczy zrobiły się jak moneta 2€, czyli nieco większe od pięciozłotówki. Za Miguelem wyrósł jak spod ziemi Fabian, którego w pierwszej chwili nie poznałam. Jego oczy płonęły ze wściekłości, patrzył spod byka na odwróconego do niego plecami brata Mateo z wyraźną chęcią mordu. Nigdy nie widziałam blondyna tak wytrąconego z równowagi i, uwierzcie mi, nie chce już nigdy go takiego oglądać. Olbrzym złapał starszego Donini'ego za ramiona i pociągną z całych sił, odciągając go ode mnie i pchając na przeciwległą ścianę, po czym obłożył go kilkoma uderzeniami w brzuch i twarz. Kiedy zostałam uwolniona, zsunęłam się w dół, lecz nie wylądowałam na ziemi, bo obok mnie nagle pojawił się Rafael i mnie przytrzymał, wypytując się, czy ze mną wszystko ok, lecz nie spuszczając wzroku z Niemca okładającego Włocha. 
  - Fabian, wystarczy. - powiedział władczym tonem L., co sprawiło, że zdyszany Zwei odsunął się on Miguela, a ten wylądował nieruchomo na podłodze. - Weź Magdę i zanieś na górę. 
            Jak Rafael L. powiedział, tak Freundeberg zrobił. Podszedł do mnie i podniósł mnie z drewnianych paneli, biorąc na ręce, po czym skierował się do schodów, na których szczycie stał... Marco z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Spojrzałam na Fabiana, jego mina także nic nie zdradzała. Była bez emocji, a jego piwne oczy dalej błyszczały, lecz nie dziką furią, lecz powagą i odpowiedzialnością. 
  - Zanieś ją do Mateo, ja się zajmę Miguelem. - powiedział Marco i miną nas na schodach.

            W tamtym momencie się obudziłam, a w żołądku miałam ścisk na samo wspomnienie z tamtego wydarzenia. Nie chciałam znowu do tego wracać, jednak jestem pewna, że do końca życia nie pozbędę się tamtego obrazu Fabiana. Wyglądał jak... gniewny anioł. Tak, dokładnie tak można to nazwać. Potrząsnęłam głową, by pozbyć się tych myśli. Postanowiłam udawać, że nic takiego nie miało miejsca i żyć tak, jakby nigdy nic.
            Zerkam na zegarek. Jest przed ósmą. Postanowiłam wstać i powoli zacząć się zbierać. Mam czas do dziesiątej, więc postanowiłam pójść pieszo do Ciutat Esportiva. 
            Tanecznym krokiem popędziłam do łazienki zażyć gorącą kąpiel i się przygotować do wyjścia. Kiedy już byłam gotowa, chwyciłam za torebkę i telefon, i wyleciałam z pokoju głodna jak wilk. Kiedy znalazłam się na parterze poszłam w stronę hotelowej restauracji, w której miałam zamiar spożyć posiłek. Przechodząc przez hol, kątem oka spojrzałam, czy za recepcją nie siedzi Gabriel, który nawiedził mnie w nocy, jednak jego tam nie było.
            "Szkoda.", pomyślałam. "Chciałam zobaczyć, czy dzisiaj też będzie wyglądać tak jak w nocy."  
            Zasiadłam przy jednym ze stolików tuż po tym, jak nałożyłam sobie świeżo pokrojone owoce na talerz. Lubiłam takie jedzenie, z tatą zawsze jak tylko mogliśmy, kupowaliśmy różne owoce i nocą jedliśmy siedząc na tarasie obserwując gwiazdy.    - Smacznego. - usłyszałam czyjś uprzejmy głos i automatycznie podniosłam wzrok, a chłopak usiadł naprzeciwko mnie. "Nie, to nie była kwestia późnej pory, on faktycznie tak wygląda..." - Jak twój głos?
  - Dobrze, nawet bardzo dobrze. - obdarzyłam go szczerym uśmiechem. - Dziękuję. 

  - Podwieźć cię? 
  - Nie, nie trzeba. Pójdę pieszo. 
  - Nie dojdziesz. - uśmiecha się. - To za długo ci zajmie. Zresztą... i tak jadę w tamtą stronę, więc dla mnie nie ma problemu. 
        Spojrzałam na niego pytająco, lecz już nic więcej nie mówiłam. Po skończeniu śniadania, wzięłam wszystkie swoje rzeczy i popędziłam za Gabrielem. Ku mojemu zdziwieniu, chłopak otworzył mi drzwi do swojego samochodu... Audi R8 Cabrio. Bez zbędnych słów wsiadłam do środka i zaczekałam, aż jego właściciel także wsiądzie i odpali samochód. Kiedy już wjechaliśmy na ulice Barcelony, jechaliśmy w ciszy, słuchając tylko jakiejś stacji radiowej. Po czterdziestu minutach byliśmy pod ośrodkiem. Podziękowałam mu i wysiadłam z samochodu. Poczekałam, aż samochód odjedzie, a kiedy znikną za rogiem, poszłam powolnym krokiem w kierunku wjazdu.

~~~~~~~~~~
            Szybko się przebrałem, bo chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu. Nie słuchałem głupich namówień moich przyjaciół i szybko pakowałem torbę.
  - Leo, no gdzie ty lecisz? Anto poleciała do Argentyny z Thiago, masz wolną chatę! Chodź z nami, napijemy się pobawimy... - jęczy Pique.
  - Dajcie spokój, nie chcę nigdzie iść. - odpowiadam niechętnie. - Lecę, trzymajcie się. 

            Wyleciałem z szatni ignorując komentarze chłopaków i poszedłem w kierunku mojego auta. Wsadziłem torbę do bagażnika i wskoczyłem do środka. Odpaliłem auto i nadeptując na gaz, kieruję się ku wyjazdowi. Jestem już przy wyjeździe, gdy nagle... 

~~~~~~~~~~ 

            Kiedy już miałam skręcić w głąb ośrodka, ze środka gwałtownie wyjechało białe Maserati, które jechało z prędkością prosto na mnie. Myślałam, że już po mnie, że kierowca nie zdąży wyhamować. Odruchowo poleciałam w tył i upadłam na ziemię. Gdy otworzyłam po chwili oczy, zobaczyłam, że zaledwie kilka centymetrów dzieli moją twarz od grilla samochodu. Wtedy nagle ze środka wyleciał przerażony mężczyzna i podbiegł do mnie. Spojrzałam na niego, lecz widziałam nie wyraźnie, może to z powodu szoku i strachu, jaki przeżyłam kilka sekund wcześniej. Kiedy już mu się uważniej przyjrzałam, jedyne co mi przyszło do głowy to:
  - Jezu... Messi, ja wiem, że Cię ścigam, czaję się na Ciebie... ale to nie powód, żeby mnie przejeżdżać!


__________________________________________________

Nie, nie, nie, nie... nie jestem zadowolona z tego rozdziału. I przepraszam, za tak długi okres oczekiwania. Szkoła, jak ja jej nie cierpię! :'(
Będę dodawać rozdziały w miarę możliwości, jak coś napiszę. Z góry przepraszam.

Wiem, fragment z perspektywy Messiego tym bardziej jest do bani... No cóż... I przepraszam za ewentualne błędy...

A, i chciałam podziękować za tyle wyświetleń <3
2049 tutaj i 1273 na No siempre las cosas salen como se quiere.

No... no to chyba tyle, tak mi się wydaje. Adios!

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

OGŁOSZENIA PARAFIALNE

Hola!

 Wróciłam!!! Byłam na czterodniowym wyjeździe z przyjaciółmi, tego mi brakowało.

 Małe ogłoszenie. Nie wiem, kiedy wstawię nowy rozdział opowiadania. Żadnego napisanego następnego rozdziału nie mam, no i ostatnio dręczy mnie brak weny ( to chyba jakaś choroba!!!).

 No więc do czego zmierzam... Powiedzmy, że na kilka/kilkanaście dni zawieszam bloga, bo we wtorek wyjeżdżam do Niemiec bez komputera, więc nie będę miała jak "pracować". Mam nadzieję, że rozumiecie xd

 To chyba tylko tyle, życzę dobrego wykorzystania resztek wakacji, bo niedlugo koszmar wczesnego wstawania znów powróci.

 Adios! Hasta pronto!

środa, 31 lipca 2013

ROZDZIAŁ 7: "Tak daleko, a tak blisko."

         Wylądowałam na ziemi i przez chwilę leżałam na niej, nie wykonując żadnego ruchu. Po minięciu kilkunastu sekund, w końcu otworzyłam oczy i spojrzałam w górę, jednak rozpoznanie mojego "Tarana" było trudne, przez świecące bardzo mocno słońce, które mnie raziło. 
- Gdzie tak lecisz, Chica?Wszystko dobrze? O mało brakowało, by coś Ci się stało. 
- Nie.. nie. Wszystko ok. Ja tylko.. - osobnik pomógł mi wstać, a ja dokładniej przyjrzałam się mężczyźnie. 
- Gdzie leciałaś? Chyba mówić Ci nie muszę, że tutaj nikt nie wejdzie bez przepustki, prawda? Ja tego pilnuję! - zaśmiał się starszy mężczyzna. 
- No, jednak miałam cichą nadzieję, że mi się uda. - przyznałam cicho, rumieniąc się. Zostałam przyłapana, nie czułam się z tym dobrze.
- Czego szukasz? Tu niczego nie ma. Idź, Chica, na zakupy, pozwiedzać, tam więcej jest ciekawych rzeczy. - powiedział. 
- No dobrze, ale... ale czy może mi pan chociaż coś powiedzieć? - poprosiłam, patrząc na niego błagającym wzrokiem, a serce mi waliło jak oszalałe. - Czy piłkarze tam jeszcze są? - wskazałam palcem w głąb ośrodka. W odpowiedzi, ochroniarz zaczął się śmiać. 
- Co? Hahaha... Nie! Oni, a nawet trener się już zmyli z treningu w trymiga! Ostatni wyjechał jakieś pięć minut temu. To chyba był, bodajże... pan Messi? 
- No nie! - krzyknęłam, zakrywając całą twarz dłońmi i zaczęłam chodzić w tą i z powrotem. Myślałam, że coś mnie w tamtym momencie trafi. "Tak daleko, a tak blisko." - pomyślałam. - Cholerny pech!
- Co się stało? - zaniepokoił się mężczyzna o siwych włosach i przyjaznych rysach twarzy. - Wszystko ok?
- Nic nie jest ok. - odpowiedziałam z żalem w głosie i usiadłam pod murem. - Potrzebuje pilnie spotkać Messiego, inaczej ...

- Inaczej co? - zainteresował się mężczyzna i kucną z lekkim trudem obok mnie. 
         Zrezygnowana całą tą sytuacją, postanowiłam opowiedzieć w skrócie moją historię. Normalnie bym tego nie zrobiła, ale przez te emocje, mały kac i malutkie zaufanie, którym obdarzyłam tego mężczyznę, skłoniły mnie do tego czynu. Kiedy skończyłam, mężczyzna spojrzał na mnie z politowaniem swoimi czekoladowymi oczami i powiedział:
- Przykro mi, faktycznie, tylko ciut, ciut brakowało, byś go złapała. Wiesz co? Powiem Ci coś w tajemnicy. - rozejrzał się dookoła, by sprawdzić, czy nie ma nigdzie kogoś z Barcelony, przybliżył się i kontynuował. - Następny trening odbędzie się pojutrze, w poniedziałek. Treningi będą rano i wieczorem, o ósmej i osiemnastej trzydzieści. Przyjedź na rano, gdzieś tak koło dziesiątej. Wtedy jeszcze na nich poczekasz, przeprowadzisz wywiad i wieczorem wrócisz z gotowym tekstem, to jest najlepsze rozwiązanie. Ja rano nie mam, niestety, dyżuru, ale za to będę wieczorem, więc Cię dyskretnie wprowadzę. 

- Naprawdę zrobi to Pan dla mnie? - spytałam, patrząc mu w oczy, a w głosie było słychać niedowierzanie. Czyżby jednak szczęście mnie nie opuściło? 
- Naprawdę, Chica. - zaśmiał się starszy mężczyzna, spoglądają w niebo. - Nie jesteś jakąś stukniętą dziewuchą, która ma zadatki na terrorystę, bo jest tak opętana przez tych chłopaków. - pokazał kciukiem mur ogradzający teren ośrodek treningowy, na którym był aktualnie oparty. - Jesteś niegroźna.. tak przynajmniej mi się wydaje i masz dobre intencje. Zresztą, jesteś dobrą dziewczyną. 
- Skąd Pan może o tym wiedzieć? - spytałam się go, trochę zmieszana. - Pan mnie nie zna...
- Ale ja to wiem. - zaśmiał się. - Ja wiem dużo, nie jedno przeszedłem w życiu. A wiesz, skąd to wiem? - spytał, a ja uczyniłam tylko niemy gest, by powiedział. - Wyczytałem to z Twoich oczu, Chica. 
         Na te słowa tylko się lekko zarumieniłam. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Wydukałam tylko ciche "dziękuję", a mężczyzna znowu zaczął się śmiać. Podniosłam się z chodnika i pomogłam mężczyźnie wstać, bo sam już nie dał rady. "W poniedziałek wieczorem, jeżeli mnie nie znajdziesz tutaj, to spytaj się kogokolwiek o Diego Alano Acosta Laboy, oni Cię już pokierują, gdzie trzeba", powiedział, uśmiechając się przyjaźnie i się ze mną pożegnał, mówiąc, że musi iść na obchód. Podziękowałam mu i powiedziałam, że jestem mu bardzo wdzięczna za pomoc, jaką była informacja o następnym treningu. 
         Zanotowałam w notatniku nazwisko mężczyzny, po czym chwyciłam za telefon i napisałam sms'a do Mateo, by po mnie przyjechał. Byłam na siebie zła i jednocześnie zadowolona. Nie zdążyłam spotkać Messiego, al za to wiem, kiedy  dokładnie będę mogła już go złapać. 

----------------------------------------


Kilkadziesiąt minut później.



- No więc masz już prostą drogę. Musisz tylko poczekać do poniedziałku. - powiedział Mateo, wchodząc ze mną do "Bella vita". Kiedy byłam już w środku, zobaczyłam Marco za barem i Fabiana wraz z Rafaelem siedzących przy barze. 
- Czy wy naprawdę nie macie domów? - spytałam się chłopaków, witając się z nimi. - Mateo i w tym jest problem. Ja w poniedziałek powinnam wrócić do Polski. - posmutniałam. Nie podobało mi się to. Bałam się, że rodzice mogą wrócić do domu przede mną, a w tedy nie byłoby miło. Kiedy już usidłam obok chłopaków, Marco postawił mi talerz przed nosem. - A co to jest? - spytałam zdziwiona.
- Śniadanie. - odparł mężczyzna, pokazując mi język. - Mateo mi mówił, że wyleciałaś z hotelu beż śniadania. A to nie zdrowo! 

- Makaron? Na śniadanie? Z krewetkami?! - patrzyłam niedowierzająco na Włocha. 
- Potraktuj to jako obiad! - powiedział w komiczny sposób czterdziestopięciolatek, robiąc  śmieszne ruchy ciałem i rękoma. - Zresztą, jest pora obiadowa, nie marudź! 
        
          Wzięłam do ust trochę makaronu i krewetkę by posmakować. Ku mojemu zaskoczeniu, potrawa była przepyszna. Zaczęłam zajadać się potrawą, a chłopaki wypytywali się mnie o przebieg wydarzeń w Ciutat Esportiva. Zaczęłam im mówić o tym, jak zderzyłam się z Diego Acostą, jak mi powiedział kiedy jest następny trening itd. 
         - Yhym... jutro mecz. - powiedział nagle Rafael, a ja na niego spojrzałam. 
- Jaki mecz? 
- Barcelony. Grają jutro z Levante. 
- Nie gadaj. - oparłam się na oparciu, nie odrywając wzroku od chłopaka. - Są jeszcze bilety? 
- Haha, nie żartuj sobie. - zaśmiał się i pociągną łyk wody ze swojej szklanki. - Nie ma biletów, już dawno wyprzedane. 
- Cholera. - powiedziałam cicho. 
- A co chcesz iść? - zapytał Fabian, porozumiewając się spojrzeniami z Rafaelem. Coś im chodziło po głowie i w cale nie nie chciałabym wiedzieć co to było. 
- Jeszcze pytasz. - prychnęłam. - Jasne, że chce! 
- To uśmiechnij się do Gabriela. - Dwójka przyjaciół się szeroko uśmiechnęła i lekko chichotała, a ja tylko spojrzałam na Mateo stojącego naprzeciwko mnie, za barem. Szukałam u niego pomocy, ale i ten nie wiedział, o co tej dwójce czubków chodzi. - On może załatwić wszystko. 
- Hola, hola! - krzykną nagle Marco i wszyscy spojrzeli na niego wielkimi oczyma. - Mateo, Miguel nie przyjeżdża, prawda?  

- To znaczy, przyjeżdża... - powiedział chłopak, rozumiejąc, do czego jego ojciec zmierza i lekko się uśmiechną. - Ale powiedział, że nie ma zamiaru nigdzie z nami iść. No więc... Rezerwuj sobie jutrzejszy wieczór. - powiedział do mnie, podając mi kawę. - Idziesz z nami na mecz!
         W tamtym momencie do kawiarni wszedł wysoki, przystojny młody mężczyzna. Miał zielone oczy i brązowe włosy. Każda dziewczyna na jego widok, zaczęłaby mdleć. Ale nie ja. Coś mi się w nim nie podobało. Emanowała od niego zbyt wielka pewność siebie, wyniosłość. Z doświadczenia wiem, że z takimi nic dobrego dziewczynę nie czeka. 
- No proszę, proszę. Co tu się dzieje. Znaleźliście już mojego zastępcę, na ten cały cyrk? - powiedział, mierząc mnie wzrokiem. Jak kocham Barcę, miałam ochotę wstać i walnąć tego kolesia w twarz. Nie lubię, gdy ktoś mierzy mnie takim wzrokiem. Wzrokiem, którym patrzy się na przedmiot, który chce się zdobyć. Wiedziałam, że z tym kolesiem będą same problemy. Że ja, będę miała problemy.
- Miguel, uspokój się i oszczędź nam tego całego gadania. - wtrącił się Mateo, wyraźnie podenerwowany i nie specjalnie zadowolony, że widzi swojego starszego brata. 
- Miguel, zanim tu rozpętasz piekło, idź na górę się odświeżyć po podróży. Z Madrytu kawał drogi, później pogadamy. - powiedział Marco, nie dopuszczając do wojny, która o mało mnie wybuchła, między dwoma jego synami.
         Miguel niechętnie ruszył w kierunku wejścia na piętro, gdzie znajdowało się mieszkanie jego ojca. Idąc, nie spuszczał ze mnie wzroku, do momentu kiedy znikną. Aż mnie ciary przeszły. 



Wieczorem




         Leżałam z Mateo na jednej z kanap na hotelowym dachu i patrzyliśmy się w gwiazdy. Rafael gdzieś znikną, mówiąc, że idzie do Gabriela na piętro, a Zwei'a gdzieś wcięło. Nie zdziwiłabym się, gdyby spadł z dachu. 
- Nie możesz się doczekać jutrzejszego dnia, co? - zapytał nagle, przerywając ciszę. 
- Chodzi ci o mecz? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. 
- Yhym.
- Głupie pytanie. - zaśmiałam się. - Oczywiście, że się nie mogę doczekać. Spełni się moje marzenie, marzyłam o tym od dawna. - patrzyłam cały czas w niebo. W odpowiedzi usłyszałam ciszę. Spojrzałam na przyjaciela i zobaczyłam, że ten się we mnie mnie wpatruje. Tak, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół na mojej twarzy. Kiedy tak się wpatrywał, poczułam się dziwnie, nie wiem jak to dokładniej opisać. Żeby przerwać to, przerwałam ciszę. - A tobie co?
- Nic. - odparł szybko, dalej się wpatrując. 
- Nic? - zapytałam ponownie, z niedowierzaniem w głosie. 
- Nic. - zaśmiał się. Jego oczy były teraz bardzo ciemne. Niczym dwie dziury. - Idziemy gdzieś? 
- Niby gdzie? - zapytałam zdziwiona. 
- Na imprezę  jakąś. Na pewno jest jakaś na plaży. Albo pójdziemy do "Agua Luna". To miasto nie śpi, a klubów jest od c...
- Dobra, nie kończ. - zaśmiałam się. - Poleżmy jeszcze chwilę, jest tutaj tak przyjemnie i spokojnie. 

- Jak chcesz. - odpowiedział i też spojrzał w niebo, na gwiazdy, które zaczęły wychodzić nam na spotkanie. 
- Wiesz, gdzie jest kościół z odprawianymi mszami po Polsku? - wypaliłam nagle. 
- Kościół Sant Jaume, o dziesiątej rano. Chcesz iść na mszę? - zapytał zdziwiony.
- Tak. Muszę jakoś wybłagać Boga, by rodzice się nie skapnęli, gdzie jestem. 
- Rozumiem. No to idziemy gdzieś, czy nie?
         Moją odpowiedzią było tylko wybuchnięcie śmiechem. 


________________________________________________

Heeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeej. Zero pomysłów na ten wpis ;x Brak weny :/  W Gdańsku było cudnie! *.* Szkoda tylko, że nie mogłam tam zostać dłużej T^T A ile tam było Hiszpanów w koszulkach Barcy! :O Cud, miód i malina <3 Jeszcze mi tylko samych piłkarzy brakowało...

2:2, czujecie to!? Ja po pierwszej bramce zaczęłam się śmiać, ale jak teraz patrzę, to się zaczynam bać o chłopaków ;o Szczególnie o Bartrę :c Według mnie nie gra dobrze, musi się jak najszybciej ogarnąć, bo jak tak dalej pójdzie... będzie źle :( A tego bym nie chciała, bo go bardzo lubię. A 'wielki' Neymar oczywiście nic nie pokazał ;)

A jak wasze wrażenia po meczu? :)

Pewnie to widzieliście, ale ja osobiście to uwielbiam :D
Ten wzrok Alexisa xD
Barca przed meczem z Lechią Gdańsk [Bez komentarza] 

Piękny gest gwiazd Barcelony [Bez komentarza]

Nowy wpis pojawił się także na No siempre las cosas salen como se quiere., także zapraszam serdecznie ;)


To wszystko, pozdrawiam Was gorąco, Adios! ;*

poniedziałek, 22 lipca 2013

ROZDZIAŁ 6: "Na Avinguda del Sol!"

         Świat jest dziwny, uwierzcie mi ci, którzy w to powątpiewacie. Nie ważne co zaplanujesz, nie ważne czego będziesz się spodziewać i na co się przygotujesz, świat i tak i tak cię wyroluje, udowadniając ci, że zawsze jesteś bezbronny w stosunku do jego potęgi... bądź głupoty? Bezwzględności? O czym ja myślę!?
         Spojrzałam na zegarek leżący na stole, by sprawdzić która godzina. Ściągnęłam go z nadgarstka, kiedy impreza zaczęła się rozkręcać. Było piętnaście po drugiej w nocy, a chłopakom najwyraźniej nie spieszyło się do domów. Już o północy siedzieliśmy wszyscy w szóstkę przy stole, a alkohol się lał i lał bez końca. Czasami się zastanawiałam, czy moi kompani nie mają rosyjskich korzeni, bo dzielnie dawali radę dotrzymać mi kroku, a nie powiem, głowę mam cholernie mocną. Jednak już po godzinie pierwszej nie myślałam o tym, bo byłam lekko wstawiona i się śmiałam ze wszystkiego, co powiedzieli. 

         Teraz moja głowa była strasznie ciężka, a moja mowa... szkoda mówić. Ku uciesze chłopaków, zaczęłam mówić kilkoma językami na raz, co mi w cale się nie podobało.
         Marco poszedł gdzieś kilkanaście minut temu i do tej pory nie wrócił. "Modlę się, żeby nie poszedł po więcej...  ja już normalnie nie daje rady." Mateo natomiast nie szalał tak z procentami, wypił zaledwie kilka piw dla rozluźnienia. Rafael już spał oparty o stół, bo nie wytrzymał tempa, a zrozpaczony Fabian płakał, że jego przyjaciel umarł i cały czas zawodził, by Rafael L. go nie opuszczał i zostawiał samego w tym złym świecie, szarpiąc go za ramię, a sam 'śpioch' co jakiś czas odpychał Niemca, mamrocząc pod nosem ledwo rozumiane "Daj mi spokój". Jedynie Garbiel niczego nie tkną, tylko cały czas pił Coca-Colę lub coś tego typu. 
- Hej, Magda, wszystko ok? - zapytał nagle, kiedy zorientował się, że na niego patrzę. W sumie, to nawet ja nie wiedziałam, że go obserwuję, dopóki nie zadał mi pytania. Trochę głupio mi się zrobiło i zrobiłam się czerwona jak burak.
- Tak, jak najbardziej. Jestem tylko trochę zmęczona. - odpowiedziałam po chwili, rozciągając się. 


- Na pewno? Jesteś blada. - dopytywał, a ja zrobiłam coś podobnego do "poker face'a". Czułam, że jestem czerwona, a on mi mówi, że jestem blada? Czy aby Marco niczego do tej coli nie dolał? - Wiesz, jak chcesz możemy wracać do hotelu.
- Wiesz, dam sobie radę sama. Nie jestem małym dzieckiem, żeby mnie specjalnie odprowadzać... - uśmiechnęłam się.
- Ale to nie jest 'specjalne' odprowadzanie. - zaśmiał się. - Ja też mieszkam w hotelu, więc mamy tą samą drogę.
- Czemu.. Ty.. mieszkasz.. w.. hotelu..? - zdziwiłam się i tym razem zrobiłam minę pod tytułem 'WTF?'. 

- Hahaha!! - ni stąd, ni zowąd  nagle Rafael się ożywił i powiedział. - No, Gabriel... stary... teraz się spowiadaj!
- Oj nie, nie wiem czy to jest najlepszy pomysł. - zrobiłam przerażoną minę.
- Może kiedy indziej Ci to wytłumaczę. - odpowiedział z poważną miną, po czym wstał i wziął swoją marynarkę z oparcia czerwonej kanapy, na której siedzieli po kolei on, Mateo, Rafael i Fabian. - Ja będę lecieć chłopaki. Trzymajcie się. - klepną Mateo w ramie, typowym gestem podniesionej dłoni skierowanej do pozostałej dwójki pożegnał się i poszedł w kierunku wyjścia.
- Może faktyczne idź z Gabrielem do hotelu. - powiedział nagle do mnie Fabian, a ja popatrzyłam się na niego spod byka.
- A po co? Sama nie dam rady dojść? - spytałam.
- Nie no, dasz. - odpowiedział Mateo. - Ale we dwoje zawsze raźniej.
- I bezpieczniej. - szybko dodał Rafael, podnosząc palec wskazujący do góry.
- Mati, ale ja nawet wam rachunku nie zapłaciłam...
- Spokojnie, kiedy indziej zapłacisz. - uśmiechną się do mnie.
- A jak nawet nie będziesz miała zamiaru do nas wrócić, to my uregulujemy twój rachunek. - ukazał swoje białe zęby Fabian.
- Kochani jesteście, wiecie? - zapytałam, podchodząc do każdego i przytulając go.
- Wiemy. - odpali chóralnie.
- No leć szybko, bo pójdzie bez ciebie! - pogonił mnie Mateo, a ja szybko chwyciłam swoją torebkę i zegarek ze stołu i pobiegłam w kierunku wyjścia, by jeszcze złapać Fierra. 

         Kiedy wyleciałam z kawiarni, nie patrząc przed siebie tylko próbując zapiąć zegarek na lewy nadgarstek, przy okazji wkurzając się, że przez trzęsące się ręce nie chce się zapiąć, wpadłam na kogoś stojącego tuż za wyjściem, przez co wylądowałam na chodniku. Kiedy podniosłam głowę do góry, zobaczyłam... W sumie, w pierwszym momencie nie wiedziałam kogo zobaczyłam, bo mój organizm już był pod władaniem alkoholu i dopiero po chwili dostrzegłam, kto nade mną stoi.
- A ty co tu robisz? - zapytałam próbując wstać, lecz na daremno. Za każdą próbą wstania, ponownie lądowałam na ziemi.
- Daj, pomogę ci. - Hiszpan zaczął się śmiać i podniósł mnie, tak, jakbym prawie nic nie ważyła. A kiedy już jakoś stałam o własnych siłach, dodał. - Jak to co? Czekam na ciebie.
- No ale przecież mówiłam, że nie chce z tobą iść.

- Ja wiem swoje. - mrugną do mnie Gabriel i zaczął się kierować w stronę mojego dotychczasowego adresu zamieszkania. - Wiedziałem, że zaraz wylecisz za mną.
- Grrr... - warknęłam tylko cicho pod nosem i szłam za nim.
- Nie idź taka naburmuszona. To psuje cały efekt!
- Efekt? Kto tutaj jest pijany: ty czy ja? - spytałam i skrzyżowałam ręce na piersi.
- Mnie nie pytaj. - uśmiechną się.
- Weź mi człowieku powiedz... - zaczęłam po chwili, kiedy szliśmy tak w ciszy. - O co tutaj chodzi?
- Co masz na myśli? - zapytał.
- Popatrz na siebie. Marynarka od Dolce&Gabbany, 
koszula też nie wygląda na tanią. Buty chyba są od Gucci'ego, a te perfumy? - przybliżyłam się do chłopaka, by poczuć jego zapach. - Przecież to Jean Paul Gaultier! Na dodatek mieszkasz w hotelu, co w cale tanią rzeczą nie jest. Wiesz, jakoś nie uwierzę, żeby z pensji recepcjonisty stać kogoś na   t a k i e   rzeczy. - wyraźnie "podkreśliłam" przedostatnie słowo. Chłopak tylko zawiesił na moment głowę w rezygnującym geście, po czym po chwili mi wszystko wytłumaczył.
         Ojciec Gabriela jest milionerem, w tym także właścicielem hotelu. Chłopak natomiast, po tym jak słyszał opinie innych ludzi, mówiących za jego plecami, że to zadufany w sobie, rozpieszczony smarkacz, który nic nie robi, postanowił zatrudnić się u swojego ojca jako recepcjonista. Do tego ma kontakt z ludźmi, co mu bardzo pasuje i, że teraz jest szczęśliwy. Jakiejkolwiek tu logiki nie widzę, ale to akurat nie mój kłopot. 
         
         Po drodze naprawdę zaczęło mi odwalać. Szłam tanecznym krokiem, śpiewałam, krzyczałam różne rzeczy. Zdarzało mi się, że krzyczałam "Visca el Barca!", a ktoś mi odkrzykiwał, że meczu dzisiaj nie było. Przechodnie jak i Gabriel z uśmiechami na twarzach mnie obserwowali, ale chłopak to naprawdę miał niezły ubaw. 
         Później? 'Później' to już zagadka. W połowie drogi urwał mi się film i nic z tamtej nocy już nie pamiętam.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Tego samego dnia, godzina 12:30.



- Nosz kuźwa mać, czy człowiek w spokoju nie może spać? - warknęłam, kiedy w drugim pokoju zadzwonił telefon. Czyżby deja vu?

          Wstałam z łóżka i od razu zaczęło mi się kręcić w głowie tak, że musiałam się podtrzymać. Kiedy już nieco się uspokoiłam, a raczej świat wokół mnie, nie otwierając oczu podeszłam do telefonu stojącego w salonie. Chwyciłam za słuchawkę i powiedziałam:
- Halo? 

- Dzień dobry. - usłyszałam znajomy głos po drugiej stronie słuchawki. Jak kocham Barcelonę, ta osoba   w c a l e   nie była przyjaźnie nastawiona. - Jest godzina dwunasta trzydzieści, a Pani dalej śpi. Pragnę Pani przypomnieć, że trening piłkarzy FC Barcelony, w tym Lionela Messiego, trwa już półtora godziny! Czy ma Pani zamiar dalej spać, czy może Pani już łaskawie wyjdzie z łóżka? Może przysłać specjalistę od pobudek, by Panią obudził, a najlepiej, by jeszcze Panią umył i ubrał?
- Cholera jasna, Gabriel! -
mimo wielkiego bólu głowy, wydarłam się do słuchawki. - Nie mogłeś wcześniej mnie obudzić?! - chłopak chciał coś odpowiedzieć, ale ja rzuciłam słuchawką i pobiegłam do łazienki szybko się zebrać. 

         Miałam godzinę/półtora godziny by znaleźć się pod ośrodkiem szkoleniowym Barcy i złapać Messiego. "Teraz to ja potrzebuję cudu!
         Dwadzieścia minut później, kiedy miałam już wyjść, usłyszałam jak ktoś wchodzi do mojego apartamentu. Kiedy zobaczyłam kim jest mój gość, rzuciłam:
- Ja cię normalnie człowieku zabiję! Dopiero teraz mnie budzisz? Gdzie mój samochód!? 

- Zapomnij o samochodzie, teraz nie dasz rady nim zdążyć. - odpowiedział poirytowany Fierro.
- To niby jak mam się tam dostać? - stanęłam w miejscu i spojrzałam na chłopaka.
- Załatwiłem ci szybszy środek transportu. A teraz chodź! - złapał mnie za ramię i pociągną mnie za sobą. Zbiegliśmy po schodach w dół najszybciej, jak się tylko dało i wybiegliśmy przed budynek. 

-  Ktoś tu zamawiał super szybki ekspres? - zawołał uśmiechnięty Mateo siedząc na skuterze, rzucając w moim kierunku kask.
- No chyba sobie żartujecie. - zaśmiałam się i spoglądałam to na Gabiego, to na Matiego.
- Masz inny pomysł? - wkurzył się Hiszpan. Widać, że mu zależało, by mi pomóc z tym wywiadem. - To nie marudź i wsiadaj!
- No dobra, dobra. Nie krzycz już na mnie. - odpowiedziałam zakładając kask, a kiedy wsiadłam na pojazd, Mateo tylko krzykną "Na 
Avinguda del Sol!", tak samo, jak w książce "Krzyżacy", krzyczeli "Na Grunwald!" i pojechaliśmy.
         Jechaliśmy szybko i w głębi duszy modliłam się, byśmy nie zginęli w wypadku. Jeździłam już kiedyś na skuterze, nawet jako pasażer, ale nigdy tak szybko. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jaką prędkość to maleństwo może z siebie wyciągnąć!  

         Cała podróż trwała 30 minut i kiedy Mati tylko staną pod ośrodkiem Barcy, szybko zeskoczyłam ze skutera i pobiegłam w stronę wjazdu do ośrodka, jednak w ostatniej chwili na kogoś wpadłam i wylądowałam na ziemi.


_________________________________________________

Jedyny komentarz jaki tu umieszczę, to o tym, o czym my wszyscy doskonale wiemy.
         Tito zrezygnował z bycia trenerem Barcelony z powodu nawrotu nowotworu... 
         To mnie załamało. A jeszcze bardziej mnie dobija nasz naród. Mój naród. Naród, dla którego chyba nie ma już nadziei. Aż wstyd mi jest się przyznać, że jestem Polką, po tych wszystkich oskarżeniach, że Barca specjalnie wykiwała Polaków i, że nie mają szacunku dla nas. Już nie wspomnę o kilku DEBILNYCH wypowiedziach niektórych osób/polityków, za które chętnie bym dała tym osobistością w mord... twarz.
         Ludzie zapominają, że tutaj liczy się zdrowie, a nawet życie Tito, osoby, która jest dla naszych chłopaków jak ojciec. Nie zapominajmy, że niektórzy z piłkarzy znają go bardzo długo, bo zanim został przydzielony do sztabu jako zastępca trenera, to pracował w La Masi.  





Pozostaje mi tylko jedno:

  •  Modlić się za Tito i jego rodzinę;
  •  Za to, by chłopaki dostali dobrego zastępce Tito;
  •  Za to, by szybko Polacy się ogarnęli (tutaj to trzeba błagać Maryję, Królową Polski, by wybłagała Boga o cud dla tego kraju, bo marną widzę jego przyszłość)
  • W najgorszym wypadku wyemigrować. 

Więc niech Tito trzyma się mocno, walczy i niech wygra ten mecz życia i wróci do nas już bez tego raka.

Polecam także ten ARTYKUŁ, warto przeczytać.




ANIMS TITO!










PS. Zapraszam na mojego drugiego bloga, na nowy rozdział: No siempre las cosas salen como se quiere.

PPS. Mecz Lechia - Barcelona odbędzie się 30 lipca. NIE MAM NA TO BILETU! T^T Nie no, załamka. Idę spać, żeby sobie czegoś nie zrobić... 
ADIOS!



wtorek, 16 lipca 2013

ROZDZIAŁ 5: "Mas vale tarde que nunca"

- Ciutat Esportiva Joan Gamper? Avinguda del Sol, Sant Joan Despi, 08970. - odpowiedział.
- Dobra, dobra, starczy. - zaśmiałam się i zanotowałam w telefonie. 
         Dochodziła godzina 23, ale w cale a w cale nie miałam ochoty wracać do hotelu. Siedziałam na jednym z krzeseł przy barze, a po drugiej stronie stał chłopak, który kilka godzin wcześniej odbierał ode mnie zamówienie i teraz wycierał mokre kufle po piwie i kubki po kawie. - Jak myślisz, mają jutro trening?
- Oczywiście! Zaczynają jutro o jedenastej, później niż zazwyczaj.
- Skąd ty to wszystko wiesz? - spytałam z podziwem. 
- Po prostu, wiem. - uśmiechną się lekko i puścił mi oczko. - Poczekaj chwilę, muszę o coś ojca spytać. 
- Spoko, nie ma problemu. 
         

Chłopak znikną gdzieś na zapleczu, a ja zajęłam się odpisywaniem na sms'y od dziewczyn. Nie wytrzymały i zaczęły mnie zasypywać wiadomościami co u mnie, jak się czuje, czy jeszcze mnie nikt nie porwał/zgwałcił/zabił (tak, pytały o to moje przyjaciółki, nie matka!), czy jeszcze się nie upiłam i takie typu. Serio, w tamtym momencie zastanawiałam się, czy to na pewno one czy może jednak nie one. Nigdy takich sms'ów mi nie wysyłały.
         A wracając do tego kelnera/barmana… Nazywa się Mateo Donini, ma dziewiętnaście lat i jest synem właściciela kawiarni. Pochodzą z Włoch, ale jakieś dziesięć lat temu się wyprowadzili do Barcelony, nie pytałam dlaczego. Miły z niego chłopaczyna, fajnie się z nim rozmawia, bardzo dużo wie. Dużo mi opowiedział o sportowcach (nie tylko Blaugrany) i to takich rzeczy, których nigdy bym się nie spodziewała. Przez cały czas się zastanawiam, skąd on to wszystko może wiedzieć. Gdyby został dziennikarzem i opublikował to wszystko, co mi opowiedział, to by zdobył największą sławę i trwogę wśród sportowców.
         Na dodatek został moim nowym przyjacielem. Bardz dużo rozmawialiśmy w tak krótkim czasie. Ja mu opowiedziałam o swoim życiu i o tym, jak znalazłam się w Barcelonie. On jak żył we Włoszech i jak mniej więcej tam jest.
- Gdzie się zatrzymałaś? - spytał, kiedy nagle ponownie się pojawił za barem.
- W hotelu 1898. A co?
- Yhym… nic. Tak pytam tylko, bo byłem ciekaw, jak daleko masz do ośrodka Barcy.
- No to niby jak daleko do niego mam? - zapytałam z ironicznym uśmieszkiem. Byłam pewna, że raczej mi nie odpowie, albo chociaż poda niedokładne dane. Myliłam się. 


- Około 10, 6 kilometra. - wyczuł moją drwinę i uśmiechną się triumfalnie. - Jeżeli chciałabyś iść tam pieszo, musiałabyś iść prawie trzy godziny. Samochodem byłoby nieco szybciej, ale zależy jaki byłby ruch. Gdyby ulice były pustawe, to może z 30 minut byś jechała, ale to miasto chyba nie będzie miało zamiaru ci pomóc i z pewnością trafisz na jakieś korki. Popatrz. - odstawił kubek na bok, szmatkę przewiesił przez ramię po czym spod baru wyciągną mapę miasta. Rozłożył ją i zaczął pokazywać palcem. - My jesteśmy tutaj, a hotel tu
… Jugadors są zaś w tym miejscu.
- Faktycznie, to nie jest aż tak blisko… - zamyśliłam się. – Chyba będę musiała pojechać samochodem… chyba, że się zgubię. A to nie będzie wtedy miłe…
- Hah, spokojnie, powinnaś dać radę. – odpowiedział, a jego zielone oczy zabłysły. Zapadła niezręczna chwila ciszy między nami, kiedy dodałam by ją przerwać.
- Mateo… - zaczęłam niepewnie.
- Słucham?
- Dlaczego przeprowadziliście się z Rzymu do Barcelony? Jeżeli mogę wiedzieć…
- Wiesz… - nagle spochmurniał i zaczął niechętnie, lecz nie dane było mu dokończyć swej odpowiedzi.
- Bo za dużo tych włoskich kawiarni we Włoszech, zbyt duża konkurencja, a tutaj? Rozwijamy się! – nagle z zaplecza wyskoczył ojciec Mateo, Marco Donini uśmiechnięty od ucha do ucha i zaczął się śmiać, przy okazji nalewając sobie do szklanki soku pomarańczowego. Nie wiedziałam, co mam na to odpowiedzieć, szczególnie po tym jak Mateo spojrzał na swojego ojca.
- Tato… - zaczą. – Dobrze wiem i proszę… nie okłamuj chociaż samego siebie…
- Coś się stało? – zaniepokoiłam się. Tyle słychać o tej całej mafii włoskiej i tak dalej, na przykład „Ojciec Chrzestny”!
- Ech… - mina pana Donini nagle się całkowicie zmieniła, a on sam oparł się o bar i powiedział. - Kilka lat temu umarła moja żona, Margherita. Wiem, że to nie we włoskim stylu, ale nie potrafię o niej zapomnieć, ani tym bardziej, związać się z kim innym i zacząć inne życie. Ja nie mogę.
- „Nie we włoskim stylu…”? – nie rozumiałam, co mężczyzna ma na myśli.
- Włosi zakochują się w ciągu 13 sekund. – odpowiedział mi Mateo, nie patrząc na mnie, lecz w podłogę, ponownie zaczynając wycieranie kufli. – My tak już mamy. Zakochamy się w jednej, nagle tego samego dnia możemy oszaleć na punkcie innej. Także w małżeństwach tak jest. A zdrada ze strony mężczyzny to chleb powszedni.
- Ale… ale jak to? – oburzyłam się na słowa przyjaciela. Nigdy nie mogłabym sobie wyobrazić, że jeżeli jest się w małżeństwie, to facet może zdradzać żonę na lewo i prawo, a ona i tak to zignoruje. No jak!?
- Normalnie. Taka już jest nasza kultura. – odpowiedział młody chłopak.
- Jeszcze dużo rzeczy nie wiesz o moim narodzie, signorina. – zaśmiał się ojciec Mateo. – Dlatego mówię, że nie we włoskim stylu. Nigdy nie zdradziłem Magherity, mimo, iż moja młodość była zupełnie inna, typowo włoska. – uśmiechną się pod nosem starszy Donini, patrząc w dół, jak jego syn. - A smucić się nie będę! Przecież n
o hay mal que cien anos dure*!
- Aha. – skomentowałam krótko, a po chwili wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Naprawdę, chciałam coś powiedzieć, ale nie miałam kompletnego pomysłu co. 
- Dobra, gnojki, co wy w ogóle knujecie? - spytał w końcu Marco i spojrzał na mapę leżącą na blacie baru. - Macie zamiar obrabować jakiś bank, czy co?
- Nie, proszę pana. Mateo mi coś tłumaczył. - posłałam mu ciepły uśmiech. Polubiłam tego człowieka. Był taki ciepły i życzliwy. Próbował być też zabawny, co miało różnie skutki.
- Jaki tam pan, nie jestem taki stary! - oburzył się. - Jestem Marco.
- Magda. - podałam mu dłoń na powitanie. Wtedy wytłumaczyłam mu wszystko i opowiedziałam swoją historię.
- Nie martw się zbytnio tą sytuacją. No hay mal que por bien no verga**! Zresztą, jesteś młoda, masz prawo robić coś takiego. Przecież nie będziesz wywijać takich numerów w wieku 99 lat! Chociaż i czemu nie, ale nie marnuj ani jednego dnia, bo nigdy nie wiesz, kiedy będzie twój  k o n i e c...
- No ale ja nigdy czegoś takiego nie robiłam... - powiedziałam spuszczając wzrok, czując w sercu wyrzuty sumienia, że robię rodzicom największą krzywdę, jaką mogłabym im sprawić.
- Mas vale tarde que nunca***. Uwierz, dobrze robisz. - odpowiedział i zaczął psuć mi fryzurę swoją dłonią czochrając mnie. - Zaraz wrócę. - rzucił i wyszedł z lokalu. 

- Twój ojciec jest... - zaczęłam do Mateo, dalej patrząc za jego ojcem.
- Dziwny. - dokończył za mnie niechętnie chłopak.
- Nie! Jest bardzo fajny! - zaprotestowałam.
- Daj spokój, to duże dziecko...
- Nie przesadzasz trochę...? - zaczęłam, ale dziewiętnastolatek mnie olał i wybiegł zza blatu baru, kiedy do środka weszło trzech młodzieńców. Ja jedynie przewróciłam oczami. "FACECI..." pomyślałam trochę zła. Nie zwracałam zbytniej uwagi na osoby z którymi witał się Mateo. Zaczęłam grzebać w telefonie do czasu, aż Włoch ponownie do mnie się zwrócił z wielkim uśmiechem na twarzy. - Magda, podejdź tu. Chcę ci kogoś przedstawić! - kiedy już spełniłam jego prośbę i podeszłam do grupki chłopaków stojących po środku lokalu, mój nowy przyjaciel mnie przedstawił. - Magda, to są moi przyjaciele. Rafael, Fabian i Gabriel. Chłopaki, to jest Magda, przyjechała tutaj z Polski.

           W tamtym momencie na szyję rzucił mi się jeden z trojga przybyszy. Na początku nie miałam pojęcia co się dzieje, byłam oszołomiona i nie wiedziałam, jak zareagować. Po chwili zrozumiałam, że chłopak mówi do mnie po niemiecku i mnie tylko przytula... MOCNO przytula. Trochę za mocno. Mówił coś w stylu: "miło mi cię poznać", "super, że jesteś" i "jakaś ty słodka i kochana". Na to ostatnie, miałam ochotę wrzasnąć na całą Barcelonę "ŻE CO!?!?", ale się w ostatniej chwili powstrzymałam. Może to dlatego, że zaczynało mi trochę już brakować powietrza, bo ten olbrzym ani na chwilę nie rozluźnił uścisku. Ale wystarczy, że moja mina mówiła sama za siebie.
          Po chwili Mateo i jeden z dwóch pozostałych chłopaków (też wysoki), zaczęli się śmiać i jednocześnie ratować mnie, odciągając Niemca jak najdalej ode mnie.
- Zwei, przestań, bo tą nieszczęsną dziewczynę udusisz i tyle będzie z tego zapoznania! - krzykną mój wybawca, kiedy udało mu się już odciągnąć chłopaka na tyle, bym już spokojnie mogła złapać trochę powietrza do płuc.
- Och! 
Entschuldigung, Magda! Naprawdę nie chciałem, to niechcący! - chłopak zaczął mnie przepraszać z paniką w oczach, a reszta towarzystwa o mało nie popłakała się ze śmiechu. Śmiali się już bardzo długo, od kiedy tylko ta komedia się zaczęła, czyli od jakichś 10 minut. Że też jeszcze nie umarli ze śmiechu... - Nazywam się Fabian! Fabian Freundeberg! Ale możesz mnie nazywać Zwei! - wyciągną do mnie swoją dłoń, a ja niepewnie ją uścisnęłam.
- Magda, Magda Markiewicz. - powiedziałam, kiedy już się uspokoiłam. - Powiedz mi, dlaczego Zwei


- Em... - popatrzył na mnie Fabian i przez chwilę nic nie mówił, wpatrując się we mnie w przerażający sposób. "To jest wariat. Ja wam to mówię. Ma ktoś numer na pogotowie psychiatryczne?! Chyba ktoś im uciekł z ośrodka!!" Po chwili jednak odpowiedział - Nie mam pojęcia! - zaczął się śmiać. - Przyjaciele tak na mnie zaczęli mówić i tak już zostało. - Uśmiechną się bardzo przyjaźnie. "Nie, on krzywdy nie może zrobić. Jest za dobry... chyba, że przez przypadek, okazując swoją miłość do wszystkich, tak jak przed chwilą mi ją okazał!" Popatrzyłam się na Mateo, a ten tylko wzruszył ramionami, nie przestając się uśmiechać. 
- Ej, no, stary! Przesuń się, nie jesteś tutaj sam! - usłyszałam czyjś śmiech i nagle Freundeberga przesuną na bok chłopak, który przed chwilą mnie ratował od uścisków swojego przyjaciela. - Jestem Rafael Roberto Leal Maldonado. - powiedział i mnie przytulił na powitanie.
- Yyyyy.... Dłuższego imienia nie mogło być? - zapytałam odwzajemniając przytulenie, a kiedy się już uwolniliśmy od siebie dodał.
- Ale mów mi po prostu Rafael. - uśmiechną się skromnie.
- Rafael L.! - poprawił Hiszpana 'Zwei' wrzeszcząc na całą okolicę i zacieszając się.  

- Co to za krzyki, mamma mia! Całe miasto was słyszy! - nagle zjawił się Marco, a ja zrobiłam 'facepalma'. "No więcej matka was tu nie miała", powiedziałam sama do siebie. - Chłopaki! Gdzie wyście byli taki szmat czasu? Nie było was z tydzień u mnie, co to ma być? Skandal! Poznaliście już Magdę? - ucieszył się czterdziestopięciolatek i mówił dalej jak nakręcony. - Ej, Gabriel, co ty tak z boku stoisz, przystojniaczku, co? Dziewczyny się przestraszyłeś, czy jak? Zapoznajcie się!
- Właściwie, to my się już znamy... - powiedział chłopak, a ja dopiero wtedy zwróciłam na niego uwagę. - Jestem Gabriel Fierro Saavedra. Miło mi cię widzieć taką rozbawioną... POLONIA.




*Nie ma zła, które by trwało 100 lat!
**Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło!
***Lepiej późno niż w cale.
______________________________________________________________________


Mam tego już trochę dość, bo to opowiadanie w ogóle mi nie wychodzi. Jest nudne i nic się w nim nie dzieje...
Ale i tak dziękuję za 1049 odsłon :)

W ogóle, to polecam swojego drugiego bloga, który się 'narodził' tydzień temu:

No siempre las cosas salen como se quiere.


Jest bardzo dobrze rozpatrzony, a pomysł był przedstawiony kilku osobom. Powiem tylko, że namieszam w życiu pewnej osobie i to ostro :)


No i mam prośbę: jeżeli chcecie być informowani(czy to na tym blogu, czy na "No siempre las cosas salen como se quiere"), to proszę tylko o jeden komentarz, na znak, bym wiedziała komu dawać 'komunikat' o nowym rozdziale.  To jest naprawdę pomocne.

No, to chyba tyle, Adios! :)    ~ Waka Waka Boy (KAMI kadze)