Wylądowałam na ziemi i przez chwilę leżałam na niej, nie wykonując żadnego ruchu. Po minięciu kilkunastu sekund, w końcu otworzyłam oczy i spojrzałam w górę, jednak rozpoznanie mojego "Tarana" było trudne, przez świecące bardzo mocno słońce, które mnie raziło.
- Gdzie tak lecisz, Chica?Wszystko dobrze? O mało brakowało, by coś Ci się stało.
- Nie.. nie. Wszystko ok. Ja tylko.. - osobnik pomógł mi wstać, a ja dokładniej przyjrzałam się mężczyźnie.
- Gdzie leciałaś? Chyba mówić Ci nie muszę, że tutaj nikt nie wejdzie bez przepustki, prawda? Ja tego pilnuję! - zaśmiał się starszy mężczyzna.
- No, jednak miałam cichą nadzieję, że mi się uda. - przyznałam cicho, rumieniąc się. Zostałam przyłapana, nie czułam się z tym dobrze.
- Czego szukasz? Tu niczego nie ma. Idź, Chica, na zakupy, pozwiedzać, tam więcej jest ciekawych rzeczy. - powiedział.
- No dobrze, ale... ale czy może mi pan chociaż coś powiedzieć? - poprosiłam, patrząc na niego błagającym wzrokiem, a serce mi waliło jak oszalałe. - Czy piłkarze tam jeszcze są? - wskazałam palcem w głąb ośrodka. W odpowiedzi, ochroniarz zaczął się śmiać.
- Co? Hahaha... Nie! Oni, a nawet trener się już zmyli z treningu w trymiga! Ostatni wyjechał jakieś pięć minut temu. To chyba był, bodajże... pan Messi?
- No nie! - krzyknęłam, zakrywając całą twarz dłońmi i zaczęłam chodzić w tą i z powrotem. Myślałam, że coś mnie w tamtym momencie trafi. "Tak daleko, a tak blisko." - pomyślałam. - Cholerny pech!
- Co się stało? - zaniepokoił się mężczyzna o siwych włosach i przyjaznych rysach twarzy. - Wszystko ok?
- Nic nie jest ok. - odpowiedziałam z żalem w głosie i usiadłam pod murem. - Potrzebuje pilnie spotkać Messiego, inaczej ...
- Inaczej co? - zainteresował się mężczyzna i kucną z lekkim trudem obok mnie.
Zrezygnowana całą tą sytuacją, postanowiłam opowiedzieć w skrócie moją historię. Normalnie bym tego nie zrobiła, ale przez te emocje, mały kac i malutkie zaufanie, którym obdarzyłam tego mężczyznę, skłoniły mnie do tego czynu. Kiedy skończyłam, mężczyzna spojrzał na mnie z politowaniem swoimi czekoladowymi oczami i powiedział:
- Przykro mi, faktycznie, tylko ciut, ciut brakowało, byś go złapała. Wiesz co? Powiem Ci coś w tajemnicy. - rozejrzał się dookoła, by sprawdzić, czy nie ma nigdzie kogoś z Barcelony, przybliżył się i kontynuował. - Następny trening odbędzie się pojutrze, w poniedziałek. Treningi będą rano i wieczorem, o ósmej i osiemnastej trzydzieści. Przyjedź na rano, gdzieś tak koło dziesiątej. Wtedy jeszcze na nich poczekasz, przeprowadzisz wywiad i wieczorem wrócisz z gotowym tekstem, to jest najlepsze rozwiązanie. Ja rano nie mam, niestety, dyżuru, ale za to będę wieczorem, więc Cię dyskretnie wprowadzę.
- Naprawdę zrobi to Pan dla mnie? - spytałam, patrząc mu w oczy, a w głosie było słychać niedowierzanie. Czyżby jednak szczęście mnie nie opuściło?
- Naprawdę, Chica. - zaśmiał się starszy mężczyzna, spoglądają w niebo. - Nie jesteś jakąś stukniętą dziewuchą, która ma zadatki na terrorystę, bo jest tak opętana przez tych chłopaków. - pokazał kciukiem mur ogradzający teren ośrodek treningowy, na którym był aktualnie oparty. - Jesteś niegroźna.. tak przynajmniej mi się wydaje i masz dobre intencje. Zresztą, jesteś dobrą dziewczyną.
- Skąd Pan może o tym wiedzieć? - spytałam się go, trochę zmieszana. - Pan mnie nie zna...
- Ale ja to wiem. - zaśmiał się. - Ja wiem dużo, nie jedno przeszedłem w życiu. A wiesz, skąd to wiem? - spytał, a ja uczyniłam tylko niemy gest, by powiedział. - Wyczytałem to z Twoich oczu, Chica.
Na te słowa tylko się lekko zarumieniłam. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Wydukałam tylko ciche "dziękuję", a mężczyzna znowu zaczął się śmiać. Podniosłam się z chodnika i pomogłam mężczyźnie wstać, bo sam już nie dał rady. "W poniedziałek wieczorem, jeżeli mnie nie znajdziesz tutaj, to spytaj się kogokolwiek o Diego Alano Acosta Laboy, oni Cię już pokierują, gdzie trzeba", powiedział, uśmiechając się przyjaźnie i się ze mną pożegnał, mówiąc, że musi iść na obchód. Podziękowałam mu i powiedziałam, że jestem mu bardzo wdzięczna za pomoc, jaką była informacja o następnym treningu.
Zanotowałam w notatniku nazwisko mężczyzny, po czym chwyciłam za telefon i napisałam sms'a do Mateo, by po mnie przyjechał. Byłam na siebie zła i jednocześnie zadowolona. Nie zdążyłam spotkać Messiego, al za to wiem, kiedy dokładnie będę mogła już go złapać.
----------------------------------------
Kilkadziesiąt minut później.
- No więc masz już prostą drogę. Musisz tylko poczekać do poniedziałku. - powiedział Mateo, wchodząc ze mną do "Bella vita". Kiedy byłam już w środku, zobaczyłam Marco za barem i Fabiana wraz z Rafaelem siedzących przy barze.
- Czy wy naprawdę nie macie domów? - spytałam się chłopaków, witając się z nimi. - Mateo i w tym jest problem. Ja w poniedziałek powinnam wrócić do Polski. - posmutniałam. Nie podobało mi się to. Bałam się, że rodzice mogą wrócić do domu przede mną, a w tedy nie byłoby miło. Kiedy już usidłam obok chłopaków, Marco postawił mi talerz przed nosem. - A co to jest? - spytałam zdziwiona.
- Śniadanie. - odparł mężczyzna, pokazując mi język. - Mateo mi mówił, że wyleciałaś z hotelu beż śniadania. A to nie zdrowo!
- Makaron? Na śniadanie? Z krewetkami?! - patrzyłam niedowierzająco na Włocha.
- Potraktuj to jako obiad! - powiedział w komiczny sposób czterdziestopięciolatek, robiąc śmieszne ruchy ciałem i rękoma. - Zresztą, jest pora obiadowa, nie marudź!
Wzięłam do ust trochę makaronu i krewetkę by posmakować. Ku mojemu zaskoczeniu, potrawa była przepyszna. Zaczęłam zajadać się potrawą, a chłopaki wypytywali się mnie o przebieg wydarzeń w Ciutat Esportiva. Zaczęłam im mówić o tym, jak zderzyłam się z Diego Acostą, jak mi powiedział kiedy jest następny trening itd.
- Yhym... jutro mecz. - powiedział nagle Rafael, a ja na niego spojrzałam.
- Jaki mecz?
- Barcelony. Grają jutro z Levante.
- Nie gadaj. - oparłam się na oparciu, nie odrywając wzroku od chłopaka. - Są jeszcze bilety?
- Haha, nie żartuj sobie. - zaśmiał się i pociągną łyk wody ze swojej szklanki. - Nie ma biletów, już dawno wyprzedane.
- Cholera. - powiedziałam cicho.
- A co chcesz iść? - zapytał Fabian, porozumiewając się spojrzeniami z Rafaelem. Coś im chodziło po głowie i w cale nie nie chciałabym wiedzieć co to było.
- Jeszcze pytasz. - prychnęłam. - Jasne, że chce!
- To uśmiechnij się do Gabriela. - Dwójka przyjaciół się szeroko uśmiechnęła i lekko chichotała, a ja tylko spojrzałam na Mateo stojącego naprzeciwko mnie, za barem. Szukałam u niego pomocy, ale i ten nie wiedział, o co tej dwójce czubków chodzi. - On może załatwić wszystko.
- Hola, hola! - krzykną nagle Marco i wszyscy spojrzeli na niego wielkimi oczyma. - Mateo, Miguel nie przyjeżdża, prawda?
- To znaczy, przyjeżdża... - powiedział chłopak, rozumiejąc, do czego jego ojciec zmierza i lekko się uśmiechną. - Ale powiedział, że nie ma zamiaru nigdzie z nami iść. No więc... Rezerwuj sobie jutrzejszy wieczór. - powiedział do mnie, podając mi kawę. - Idziesz z nami na mecz!
W tamtym momencie do kawiarni wszedł wysoki, przystojny młody mężczyzna. Miał zielone oczy i brązowe włosy. Każda dziewczyna na jego widok, zaczęłaby mdleć. Ale nie ja. Coś mi się w nim nie podobało. Emanowała od niego zbyt wielka pewność siebie, wyniosłość. Z doświadczenia wiem, że z takimi nic dobrego dziewczynę nie czeka.
- No proszę, proszę. Co tu się dzieje. Znaleźliście już mojego zastępcę, na ten cały cyrk? - powiedział, mierząc mnie wzrokiem. Jak kocham Barcę, miałam ochotę wstać i walnąć tego kolesia w twarz. Nie lubię, gdy ktoś mierzy mnie takim wzrokiem. Wzrokiem, którym patrzy się na przedmiot, który chce się zdobyć. Wiedziałam, że z tym kolesiem będą same problemy. Że ja, będę miała problemy.
- Miguel, uspokój się i oszczędź nam tego całego gadania. - wtrącił się Mateo, wyraźnie podenerwowany i nie specjalnie zadowolony, że widzi swojego starszego brata.
- Miguel, zanim tu rozpętasz piekło, idź na górę się odświeżyć po podróży. Z Madrytu kawał drogi, później pogadamy. - powiedział Marco, nie dopuszczając do wojny, która o mało mnie wybuchła, między dwoma jego synami.
Miguel niechętnie ruszył w kierunku wejścia na piętro, gdzie znajdowało się mieszkanie jego ojca. Idąc, nie spuszczał ze mnie wzroku, do momentu kiedy znikną. Aż mnie ciary przeszły.
Wieczorem
Leżałam z Mateo na jednej z kanap na hotelowym dachu i patrzyliśmy się w gwiazdy. Rafael gdzieś znikną, mówiąc, że idzie do Gabriela na piętro, a Zwei'a gdzieś wcięło. Nie zdziwiłabym się, gdyby spadł z dachu.
- Nie możesz się doczekać jutrzejszego dnia, co? - zapytał nagle, przerywając ciszę.
- Chodzi ci o mecz? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Yhym.
- Głupie pytanie. - zaśmiałam się. - Oczywiście, że się nie mogę doczekać. Spełni się moje marzenie, marzyłam o tym od dawna. - patrzyłam cały czas w niebo. W odpowiedzi usłyszałam ciszę. Spojrzałam na przyjaciela i zobaczyłam, że ten się we mnie mnie wpatruje. Tak, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół na mojej twarzy. Kiedy tak się wpatrywał, poczułam się dziwnie, nie wiem jak to dokładniej opisać. Żeby przerwać to, przerwałam ciszę. - A tobie co?
- Nic. - odparł szybko, dalej się wpatrując.
- Nic? - zapytałam ponownie, z niedowierzaniem w głosie.
- Nic. - zaśmiał się. Jego oczy były teraz bardzo ciemne. Niczym dwie dziury. - Idziemy gdzieś?
- Niby gdzie? - zapytałam zdziwiona.
- Na imprezę jakąś. Na pewno jest jakaś na plaży. Albo pójdziemy do "Agua Luna". To miasto nie śpi, a klubów jest od c...
- Dobra, nie kończ. - zaśmiałam się. - Poleżmy jeszcze chwilę, jest tutaj tak przyjemnie i spokojnie.
- Jak chcesz. - odpowiedział i też spojrzał w niebo, na gwiazdy, które zaczęły wychodzić nam na spotkanie.
- Wiesz, gdzie jest kościół z odprawianymi mszami po Polsku? - wypaliłam nagle.
- Kościół Sant Jaume, o dziesiątej rano. Chcesz iść na mszę? - zapytał zdziwiony.
- Tak. Muszę jakoś wybłagać Boga, by rodzice się nie skapnęli, gdzie jestem.
- Rozumiem. No to idziemy gdzieś, czy nie?
Moją odpowiedzią było tylko wybuchnięcie śmiechem.
________________________________________________
Heeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeej. Zero pomysłów na ten wpis ;x Brak weny :/ W Gdańsku było cudnie! *.* Szkoda tylko, że nie mogłam tam zostać dłużej T^T A ile tam było Hiszpanów w koszulkach Barcy! :O Cud, miód i malina <3 Jeszcze mi tylko samych piłkarzy brakowało...
2:2, czujecie to!? Ja po pierwszej bramce zaczęłam się śmiać, ale jak teraz patrzę, to się zaczynam bać o chłopaków ;o Szczególnie o Bartrę :c Według mnie nie gra dobrze, musi się jak najszybciej ogarnąć, bo jak tak dalej pójdzie... będzie źle :( A tego bym nie chciała, bo go bardzo lubię. A 'wielki' Neymar oczywiście nic nie pokazał ;)
A jak wasze wrażenia po meczu? :)
Pewnie to widzieliście, ale ja osobiście to uwielbiam :D
Ten wzrok Alexisa xD
Barca przed meczem z Lechią Gdańsk [Bez komentarza]
Piękny gest gwiazd Barcelony [Bez komentarza]
Nowy wpis pojawił się także na No siempre las cosas salen como se quiere., także zapraszam serdecznie ;)
To wszystko, pozdrawiam Was gorąco, Adios! ;*
środa, 31 lipca 2013
poniedziałek, 22 lipca 2013
ROZDZIAŁ 6: "Na Avinguda del Sol!"
Świat jest dziwny, uwierzcie mi ci, którzy w to powątpiewacie. Nie ważne co zaplanujesz, nie ważne czego będziesz się spodziewać i na co się przygotujesz, świat i tak i tak cię wyroluje, udowadniając ci, że zawsze jesteś bezbronny w stosunku do jego potęgi... bądź głupoty? Bezwzględności? O czym ja myślę!?
Spojrzałam na zegarek leżący na stole, by sprawdzić która godzina. Ściągnęłam go z nadgarstka, kiedy impreza zaczęła się rozkręcać. Było piętnaście po drugiej w nocy, a chłopakom najwyraźniej nie spieszyło się do domów. Już o północy siedzieliśmy wszyscy w szóstkę przy stole, a alkohol się lał i lał bez końca. Czasami się zastanawiałam, czy moi kompani nie mają rosyjskich korzeni, bo dzielnie dawali radę dotrzymać mi kroku, a nie powiem, głowę mam cholernie mocną. Jednak już po godzinie pierwszej nie myślałam o tym, bo byłam lekko wstawiona i się śmiałam ze wszystkiego, co powiedzieli.
Teraz moja głowa była strasznie ciężka, a moja mowa... szkoda mówić. Ku uciesze chłopaków, zaczęłam mówić kilkoma językami na raz, co mi w cale się nie podobało.
Marco poszedł gdzieś kilkanaście minut temu i do tej pory nie wrócił. "Modlę się, żeby nie poszedł po więcej... ja już normalnie nie daje rady." Mateo natomiast nie szalał tak z procentami, wypił zaledwie kilka piw dla rozluźnienia. Rafael już spał oparty o stół, bo nie wytrzymał tempa, a zrozpaczony Fabian płakał, że jego przyjaciel umarł i cały czas zawodził, by Rafael L. go nie opuszczał i zostawiał samego w tym złym świecie, szarpiąc go za ramię, a sam 'śpioch' co jakiś czas odpychał Niemca, mamrocząc pod nosem ledwo rozumiane "Daj mi spokój". Jedynie Garbiel niczego nie tkną, tylko cały czas pił Coca-Colę lub coś tego typu.
- Hej, Magda, wszystko ok? - zapytał nagle, kiedy zorientował się, że na niego patrzę. W sumie, to nawet ja nie wiedziałam, że go obserwuję, dopóki nie zadał mi pytania. Trochę głupio mi się zrobiło i zrobiłam się czerwona jak burak.
- Tak, jak najbardziej. Jestem tylko trochę zmęczona. - odpowiedziałam po chwili, rozciągając się.
- Na pewno? Jesteś blada. - dopytywał, a ja zrobiłam coś podobnego do "poker face'a". Czułam, że jestem czerwona, a on mi mówi, że jestem blada? Czy aby Marco niczego do tej coli nie dolał? - Wiesz, jak chcesz możemy wracać do hotelu.
- Wiesz, dam sobie radę sama. Nie jestem małym dzieckiem, żeby mnie specjalnie odprowadzać... - uśmiechnęłam się.
- Ale to nie jest 'specjalne' odprowadzanie. - zaśmiał się. - Ja też mieszkam w hotelu, więc mamy tą samą drogę.
- Czemu.. Ty.. mieszkasz.. w.. hotelu..? - zdziwiłam się i tym razem zrobiłam minę pod tytułem 'WTF?'.
- Hahaha!! - ni stąd, ni zowąd nagle Rafael się ożywił i powiedział. - No, Gabriel... stary... teraz się spowiadaj!
- Oj nie, nie wiem czy to jest najlepszy pomysł. - zrobiłam przerażoną minę.
- Może kiedy indziej Ci to wytłumaczę. - odpowiedział z poważną miną, po czym wstał i wziął swoją marynarkę z oparcia czerwonej kanapy, na której siedzieli po kolei on, Mateo, Rafael i Fabian. - Ja będę lecieć chłopaki. Trzymajcie się. - klepną Mateo w ramie, typowym gestem podniesionej dłoni skierowanej do pozostałej dwójki pożegnał się i poszedł w kierunku wyjścia.
- Może faktyczne idź z Gabrielem do hotelu. - powiedział nagle do mnie Fabian, a ja popatrzyłam się na niego spod byka.
- A po co? Sama nie dam rady dojść? - spytałam.
- Nie no, dasz. - odpowiedział Mateo. - Ale we dwoje zawsze raźniej.
- I bezpieczniej. - szybko dodał Rafael, podnosząc palec wskazujący do góry.
- Mati, ale ja nawet wam rachunku nie zapłaciłam...
- Spokojnie, kiedy indziej zapłacisz. - uśmiechną się do mnie.
- A jak nawet nie będziesz miała zamiaru do nas wrócić, to my uregulujemy twój rachunek. - ukazał swoje białe zęby Fabian.
- Kochani jesteście, wiecie? - zapytałam, podchodząc do każdego i przytulając go.
- Wiemy. - odpali chóralnie.
- No leć szybko, bo pójdzie bez ciebie! - pogonił mnie Mateo, a ja szybko chwyciłam swoją torebkę i zegarek ze stołu i pobiegłam w kierunku wyjścia, by jeszcze złapać Fierra.
Kiedy wyleciałam z kawiarni, nie patrząc przed siebie tylko próbując zapiąć zegarek na lewy nadgarstek, przy okazji wkurzając się, że przez trzęsące się ręce nie chce się zapiąć, wpadłam na kogoś stojącego tuż za wyjściem, przez co wylądowałam na chodniku. Kiedy podniosłam głowę do góry, zobaczyłam... W sumie, w pierwszym momencie nie wiedziałam kogo zobaczyłam, bo mój organizm już był pod władaniem alkoholu i dopiero po chwili dostrzegłam, kto nade mną stoi.
- A ty co tu robisz? - zapytałam próbując wstać, lecz na daremno. Za każdą próbą wstania, ponownie lądowałam na ziemi.
- Daj, pomogę ci. - Hiszpan zaczął się śmiać i podniósł mnie, tak, jakbym prawie nic nie ważyła. A kiedy już jakoś stałam o własnych siłach, dodał. - Jak to co? Czekam na ciebie.
- No ale przecież mówiłam, że nie chce z tobą iść.
- Ja wiem swoje. - mrugną do mnie Gabriel i zaczął się kierować w stronę mojego dotychczasowego adresu zamieszkania. - Wiedziałem, że zaraz wylecisz za mną.
- Grrr... - warknęłam tylko cicho pod nosem i szłam za nim.
- Nie idź taka naburmuszona. To psuje cały efekt!
- Efekt? Kto tutaj jest pijany: ty czy ja? - spytałam i skrzyżowałam ręce na piersi.
- Mnie nie pytaj. - uśmiechną się.
- Weź mi człowieku powiedz... - zaczęłam po chwili, kiedy szliśmy tak w ciszy. - O co tutaj chodzi?
- Co masz na myśli? - zapytał.
- Popatrz na siebie. Marynarka od Dolce&Gabbany, koszula też nie wygląda na tanią. Buty chyba są od Gucci'ego, a te perfumy? - przybliżyłam się do chłopaka, by poczuć jego zapach. - Przecież to Jean Paul Gaultier! Na dodatek mieszkasz w hotelu, co w cale tanią rzeczą nie jest. Wiesz, jakoś nie uwierzę, żeby z pensji recepcjonisty stać kogoś na t a k i e rzeczy. - wyraźnie "podkreśliłam" przedostatnie słowo. Chłopak tylko zawiesił na moment głowę w rezygnującym geście, po czym po chwili mi wszystko wytłumaczył.
Ojciec Gabriela jest milionerem, w tym także właścicielem hotelu. Chłopak natomiast, po tym jak słyszał opinie innych ludzi, mówiących za jego plecami, że to zadufany w sobie, rozpieszczony smarkacz, który nic nie robi, postanowił zatrudnić się u swojego ojca jako recepcjonista. Do tego ma kontakt z ludźmi, co mu bardzo pasuje i, że teraz jest szczęśliwy. Jakiejkolwiek tu logiki nie widzę, ale to akurat nie mój kłopot.
Po drodze naprawdę zaczęło mi odwalać. Szłam tanecznym krokiem, śpiewałam, krzyczałam różne rzeczy. Zdarzało mi się, że krzyczałam "Visca el Barca!", a ktoś mi odkrzykiwał, że meczu dzisiaj nie było. Przechodnie jak i Gabriel z uśmiechami na twarzach mnie obserwowali, ale chłopak to naprawdę miał niezły ubaw.
Później? 'Później' to już zagadka. W połowie drogi urwał mi się film i nic z tamtej nocy już nie pamiętam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tego samego dnia, godzina 12:30.
- Nosz kuźwa mać, czy człowiek w spokoju nie może spać? - warknęłam, kiedy w drugim pokoju zadzwonił telefon. Czyżby deja vu?
Wstałam z łóżka i od razu zaczęło mi się kręcić w głowie tak, że musiałam się podtrzymać. Kiedy już nieco się uspokoiłam, a raczej świat wokół mnie, nie otwierając oczu podeszłam do telefonu stojącego w salonie. Chwyciłam za słuchawkę i powiedziałam:
- Halo?
- Dzień dobry. - usłyszałam znajomy głos po drugiej stronie słuchawki. Jak kocham Barcelonę, ta osoba w c a l e nie była przyjaźnie nastawiona. - Jest godzina dwunasta trzydzieści, a Pani dalej śpi. Pragnę Pani przypomnieć, że trening piłkarzy FC Barcelony, w tym Lionela Messiego, trwa już półtora godziny! Czy ma Pani zamiar dalej spać, czy może Pani już łaskawie wyjdzie z łóżka? Może przysłać specjalistę od pobudek, by Panią obudził, a najlepiej, by jeszcze Panią umył i ubrał?
- Cholera jasna, Gabriel! - mimo wielkiego bólu głowy, wydarłam się do słuchawki. - Nie mogłeś wcześniej mnie obudzić?! - chłopak chciał coś odpowiedzieć, ale ja rzuciłam słuchawką i pobiegłam do łazienki szybko się zebrać.
Miałam godzinę/półtora godziny by znaleźć się pod ośrodkiem szkoleniowym Barcy i złapać Messiego. "Teraz to ja potrzebuję cudu!"
Dwadzieścia minut później, kiedy miałam już wyjść, usłyszałam jak ktoś wchodzi do mojego apartamentu. Kiedy zobaczyłam kim jest mój gość, rzuciłam:
- Ja cię normalnie człowieku zabiję! Dopiero teraz mnie budzisz? Gdzie mój samochód!?
- Zapomnij o samochodzie, teraz nie dasz rady nim zdążyć. - odpowiedział poirytowany Fierro.
- To niby jak mam się tam dostać? - stanęłam w miejscu i spojrzałam na chłopaka.
- Załatwiłem ci szybszy środek transportu. A teraz chodź! - złapał mnie za ramię i pociągną mnie za sobą. Zbiegliśmy po schodach w dół najszybciej, jak się tylko dało i wybiegliśmy przed budynek.
- Ktoś tu zamawiał super szybki ekspres? - zawołał uśmiechnięty Mateo siedząc na skuterze, rzucając w moim kierunku kask.
- No chyba sobie żartujecie. - zaśmiałam się i spoglądałam to na Gabiego, to na Matiego.
- Masz inny pomysł? - wkurzył się Hiszpan. Widać, że mu zależało, by mi pomóc z tym wywiadem. - To nie marudź i wsiadaj!
- No dobra, dobra. Nie krzycz już na mnie. - odpowiedziałam zakładając kask, a kiedy wsiadłam na pojazd, Mateo tylko krzykną "Na Avinguda del Sol!", tak samo, jak w książce "Krzyżacy", krzyczeli "Na Grunwald!" i pojechaliśmy.
Jechaliśmy szybko i w głębi duszy modliłam się, byśmy nie zginęli w wypadku. Jeździłam już kiedyś na skuterze, nawet jako pasażer, ale nigdy tak szybko. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jaką prędkość to maleństwo może z siebie wyciągnąć!
Cała podróż trwała 30 minut i kiedy Mati tylko staną pod ośrodkiem Barcy, szybko zeskoczyłam ze skutera i pobiegłam w stronę wjazdu do ośrodka, jednak w ostatniej chwili na kogoś wpadłam i wylądowałam na ziemi.
_________________________________________________
Jedyny komentarz jaki tu umieszczę, to o tym, o czym my wszyscy doskonale wiemy.
Tito zrezygnował z bycia trenerem Barcelony z powodu nawrotu nowotworu...
To mnie załamało. A jeszcze bardziej mnie dobija nasz naród. Mój naród. Naród, dla którego chyba nie ma już nadziei. Aż wstyd mi jest się przyznać, że jestem Polką, po tych wszystkich oskarżeniach, że Barca specjalnie wykiwała Polaków i, że nie mają szacunku dla nas. Już nie wspomnę o kilku DEBILNYCH wypowiedziach niektórych osób/polityków, za które chętnie bym dała tym osobistością wmord... twarz.
Ludzie zapominają, że tutaj liczy się zdrowie, a nawet życie Tito, osoby, która jest dla naszych chłopaków jak ojciec. Nie zapominajmy, że niektórzy z piłkarzy znają go bardzo długo, bo zanim został przydzielony do sztabu jako zastępca trenera, to pracował w La Masi.
Pozostaje mi tylko jedno:
Więc niech Tito trzyma się mocno, walczy i niech wygra ten mecz życia i wróci do nas już bez tego raka.
Polecam także ten ARTYKUŁ, warto przeczytać.
Spojrzałam na zegarek leżący na stole, by sprawdzić która godzina. Ściągnęłam go z nadgarstka, kiedy impreza zaczęła się rozkręcać. Było piętnaście po drugiej w nocy, a chłopakom najwyraźniej nie spieszyło się do domów. Już o północy siedzieliśmy wszyscy w szóstkę przy stole, a alkohol się lał i lał bez końca. Czasami się zastanawiałam, czy moi kompani nie mają rosyjskich korzeni, bo dzielnie dawali radę dotrzymać mi kroku, a nie powiem, głowę mam cholernie mocną. Jednak już po godzinie pierwszej nie myślałam o tym, bo byłam lekko wstawiona i się śmiałam ze wszystkiego, co powiedzieli.
Teraz moja głowa była strasznie ciężka, a moja mowa... szkoda mówić. Ku uciesze chłopaków, zaczęłam mówić kilkoma językami na raz, co mi w cale się nie podobało.
Marco poszedł gdzieś kilkanaście minut temu i do tej pory nie wrócił. "Modlę się, żeby nie poszedł po więcej... ja już normalnie nie daje rady." Mateo natomiast nie szalał tak z procentami, wypił zaledwie kilka piw dla rozluźnienia. Rafael już spał oparty o stół, bo nie wytrzymał tempa, a zrozpaczony Fabian płakał, że jego przyjaciel umarł i cały czas zawodził, by Rafael L. go nie opuszczał i zostawiał samego w tym złym świecie, szarpiąc go za ramię, a sam 'śpioch' co jakiś czas odpychał Niemca, mamrocząc pod nosem ledwo rozumiane "Daj mi spokój". Jedynie Garbiel niczego nie tkną, tylko cały czas pił Coca-Colę lub coś tego typu.
- Hej, Magda, wszystko ok? - zapytał nagle, kiedy zorientował się, że na niego patrzę. W sumie, to nawet ja nie wiedziałam, że go obserwuję, dopóki nie zadał mi pytania. Trochę głupio mi się zrobiło i zrobiłam się czerwona jak burak.
- Tak, jak najbardziej. Jestem tylko trochę zmęczona. - odpowiedziałam po chwili, rozciągając się.
- Na pewno? Jesteś blada. - dopytywał, a ja zrobiłam coś podobnego do "poker face'a". Czułam, że jestem czerwona, a on mi mówi, że jestem blada? Czy aby Marco niczego do tej coli nie dolał? - Wiesz, jak chcesz możemy wracać do hotelu.
- Wiesz, dam sobie radę sama. Nie jestem małym dzieckiem, żeby mnie specjalnie odprowadzać... - uśmiechnęłam się.
- Ale to nie jest 'specjalne' odprowadzanie. - zaśmiał się. - Ja też mieszkam w hotelu, więc mamy tą samą drogę.
- Czemu.. Ty.. mieszkasz.. w.. hotelu..? - zdziwiłam się i tym razem zrobiłam minę pod tytułem 'WTF?'.
- Hahaha!! - ni stąd, ni zowąd nagle Rafael się ożywił i powiedział. - No, Gabriel... stary... teraz się spowiadaj!
- Oj nie, nie wiem czy to jest najlepszy pomysł. - zrobiłam przerażoną minę.
- Może kiedy indziej Ci to wytłumaczę. - odpowiedział z poważną miną, po czym wstał i wziął swoją marynarkę z oparcia czerwonej kanapy, na której siedzieli po kolei on, Mateo, Rafael i Fabian. - Ja będę lecieć chłopaki. Trzymajcie się. - klepną Mateo w ramie, typowym gestem podniesionej dłoni skierowanej do pozostałej dwójki pożegnał się i poszedł w kierunku wyjścia.
- Może faktyczne idź z Gabrielem do hotelu. - powiedział nagle do mnie Fabian, a ja popatrzyłam się na niego spod byka.
- A po co? Sama nie dam rady dojść? - spytałam.
- Nie no, dasz. - odpowiedział Mateo. - Ale we dwoje zawsze raźniej.
- I bezpieczniej. - szybko dodał Rafael, podnosząc palec wskazujący do góry.
- Mati, ale ja nawet wam rachunku nie zapłaciłam...
- Spokojnie, kiedy indziej zapłacisz. - uśmiechną się do mnie.
- A jak nawet nie będziesz miała zamiaru do nas wrócić, to my uregulujemy twój rachunek. - ukazał swoje białe zęby Fabian.
- Kochani jesteście, wiecie? - zapytałam, podchodząc do każdego i przytulając go.
- Wiemy. - odpali chóralnie.
- No leć szybko, bo pójdzie bez ciebie! - pogonił mnie Mateo, a ja szybko chwyciłam swoją torebkę i zegarek ze stołu i pobiegłam w kierunku wyjścia, by jeszcze złapać Fierra.
Kiedy wyleciałam z kawiarni, nie patrząc przed siebie tylko próbując zapiąć zegarek na lewy nadgarstek, przy okazji wkurzając się, że przez trzęsące się ręce nie chce się zapiąć, wpadłam na kogoś stojącego tuż za wyjściem, przez co wylądowałam na chodniku. Kiedy podniosłam głowę do góry, zobaczyłam... W sumie, w pierwszym momencie nie wiedziałam kogo zobaczyłam, bo mój organizm już był pod władaniem alkoholu i dopiero po chwili dostrzegłam, kto nade mną stoi.
- A ty co tu robisz? - zapytałam próbując wstać, lecz na daremno. Za każdą próbą wstania, ponownie lądowałam na ziemi.
- Daj, pomogę ci. - Hiszpan zaczął się śmiać i podniósł mnie, tak, jakbym prawie nic nie ważyła. A kiedy już jakoś stałam o własnych siłach, dodał. - Jak to co? Czekam na ciebie.
- No ale przecież mówiłam, że nie chce z tobą iść.
- Ja wiem swoje. - mrugną do mnie Gabriel i zaczął się kierować w stronę mojego dotychczasowego adresu zamieszkania. - Wiedziałem, że zaraz wylecisz za mną.
- Grrr... - warknęłam tylko cicho pod nosem i szłam za nim.
- Nie idź taka naburmuszona. To psuje cały efekt!
- Efekt? Kto tutaj jest pijany: ty czy ja? - spytałam i skrzyżowałam ręce na piersi.
- Mnie nie pytaj. - uśmiechną się.
- Weź mi człowieku powiedz... - zaczęłam po chwili, kiedy szliśmy tak w ciszy. - O co tutaj chodzi?
- Co masz na myśli? - zapytał.
- Popatrz na siebie. Marynarka od Dolce&Gabbany, koszula też nie wygląda na tanią. Buty chyba są od Gucci'ego, a te perfumy? - przybliżyłam się do chłopaka, by poczuć jego zapach. - Przecież to Jean Paul Gaultier! Na dodatek mieszkasz w hotelu, co w cale tanią rzeczą nie jest. Wiesz, jakoś nie uwierzę, żeby z pensji recepcjonisty stać kogoś na t a k i e rzeczy. - wyraźnie "podkreśliłam" przedostatnie słowo. Chłopak tylko zawiesił na moment głowę w rezygnującym geście, po czym po chwili mi wszystko wytłumaczył.
Ojciec Gabriela jest milionerem, w tym także właścicielem hotelu. Chłopak natomiast, po tym jak słyszał opinie innych ludzi, mówiących za jego plecami, że to zadufany w sobie, rozpieszczony smarkacz, który nic nie robi, postanowił zatrudnić się u swojego ojca jako recepcjonista. Do tego ma kontakt z ludźmi, co mu bardzo pasuje i, że teraz jest szczęśliwy. Jakiejkolwiek tu logiki nie widzę, ale to akurat nie mój kłopot.
Po drodze naprawdę zaczęło mi odwalać. Szłam tanecznym krokiem, śpiewałam, krzyczałam różne rzeczy. Zdarzało mi się, że krzyczałam "Visca el Barca!", a ktoś mi odkrzykiwał, że meczu dzisiaj nie było. Przechodnie jak i Gabriel z uśmiechami na twarzach mnie obserwowali, ale chłopak to naprawdę miał niezły ubaw.
Później? 'Później' to już zagadka. W połowie drogi urwał mi się film i nic z tamtej nocy już nie pamiętam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tego samego dnia, godzina 12:30.
- Nosz kuźwa mać, czy człowiek w spokoju nie może spać? - warknęłam, kiedy w drugim pokoju zadzwonił telefon. Czyżby deja vu?
Wstałam z łóżka i od razu zaczęło mi się kręcić w głowie tak, że musiałam się podtrzymać. Kiedy już nieco się uspokoiłam, a raczej świat wokół mnie, nie otwierając oczu podeszłam do telefonu stojącego w salonie. Chwyciłam za słuchawkę i powiedziałam:
- Halo?
- Dzień dobry. - usłyszałam znajomy głos po drugiej stronie słuchawki. Jak kocham Barcelonę, ta osoba w c a l e nie była przyjaźnie nastawiona. - Jest godzina dwunasta trzydzieści, a Pani dalej śpi. Pragnę Pani przypomnieć, że trening piłkarzy FC Barcelony, w tym Lionela Messiego, trwa już półtora godziny! Czy ma Pani zamiar dalej spać, czy może Pani już łaskawie wyjdzie z łóżka? Może przysłać specjalistę od pobudek, by Panią obudził, a najlepiej, by jeszcze Panią umył i ubrał?
- Cholera jasna, Gabriel! - mimo wielkiego bólu głowy, wydarłam się do słuchawki. - Nie mogłeś wcześniej mnie obudzić?! - chłopak chciał coś odpowiedzieć, ale ja rzuciłam słuchawką i pobiegłam do łazienki szybko się zebrać.
Miałam godzinę/półtora godziny by znaleźć się pod ośrodkiem szkoleniowym Barcy i złapać Messiego. "Teraz to ja potrzebuję cudu!"
Dwadzieścia minut później, kiedy miałam już wyjść, usłyszałam jak ktoś wchodzi do mojego apartamentu. Kiedy zobaczyłam kim jest mój gość, rzuciłam:
- Ja cię normalnie człowieku zabiję! Dopiero teraz mnie budzisz? Gdzie mój samochód!?
- Zapomnij o samochodzie, teraz nie dasz rady nim zdążyć. - odpowiedział poirytowany Fierro.
- To niby jak mam się tam dostać? - stanęłam w miejscu i spojrzałam na chłopaka.
- Załatwiłem ci szybszy środek transportu. A teraz chodź! - złapał mnie za ramię i pociągną mnie za sobą. Zbiegliśmy po schodach w dół najszybciej, jak się tylko dało i wybiegliśmy przed budynek.
- Ktoś tu zamawiał super szybki ekspres? - zawołał uśmiechnięty Mateo siedząc na skuterze, rzucając w moim kierunku kask.
- No chyba sobie żartujecie. - zaśmiałam się i spoglądałam to na Gabiego, to na Matiego.
- Masz inny pomysł? - wkurzył się Hiszpan. Widać, że mu zależało, by mi pomóc z tym wywiadem. - To nie marudź i wsiadaj!
- No dobra, dobra. Nie krzycz już na mnie. - odpowiedziałam zakładając kask, a kiedy wsiadłam na pojazd, Mateo tylko krzykną "Na Avinguda del Sol!", tak samo, jak w książce "Krzyżacy", krzyczeli "Na Grunwald!" i pojechaliśmy.
Jechaliśmy szybko i w głębi duszy modliłam się, byśmy nie zginęli w wypadku. Jeździłam już kiedyś na skuterze, nawet jako pasażer, ale nigdy tak szybko. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jaką prędkość to maleństwo może z siebie wyciągnąć!
Cała podróż trwała 30 minut i kiedy Mati tylko staną pod ośrodkiem Barcy, szybko zeskoczyłam ze skutera i pobiegłam w stronę wjazdu do ośrodka, jednak w ostatniej chwili na kogoś wpadłam i wylądowałam na ziemi.
_________________________________________________
Tito zrezygnował z bycia trenerem Barcelony z powodu nawrotu nowotworu...
To mnie załamało. A jeszcze bardziej mnie dobija nasz naród. Mój naród. Naród, dla którego chyba nie ma już nadziei. Aż wstyd mi jest się przyznać, że jestem Polką, po tych wszystkich oskarżeniach, że Barca specjalnie wykiwała Polaków i, że nie mają szacunku dla nas. Już nie wspomnę o kilku DEBILNYCH wypowiedziach niektórych osób/polityków, za które chętnie bym dała tym osobistością w
Ludzie zapominają, że tutaj liczy się zdrowie, a nawet życie Tito, osoby, która jest dla naszych chłopaków jak ojciec. Nie zapominajmy, że niektórzy z piłkarzy znają go bardzo długo, bo zanim został przydzielony do sztabu jako zastępca trenera, to pracował w La Masi.
Pozostaje mi tylko jedno:
- Modlić się za Tito i jego rodzinę;
- Za to, by chłopaki dostali dobrego zastępce Tito;
- Za to, by szybko Polacy się ogarnęli (tutaj to trzeba błagać Maryję, Królową Polski, by wybłagała Boga o cud dla tego kraju, bo marną widzę jego przyszłość)
- W najgorszym wypadku wyemigrować.
Więc niech Tito trzyma się mocno, walczy i niech wygra ten mecz życia i wróci do nas już bez tego raka.
Polecam także ten ARTYKUŁ, warto przeczytać.
ANIMS TITO!
PS. Zapraszam na mojego drugiego bloga, na nowy rozdział: No siempre las cosas salen como se quiere.
PPS. Mecz Lechia - Barcelona odbędzie się 30 lipca. NIE MAM NA TO BILETU! T^T Nie no, załamka. Idę spać, żeby sobie czegoś nie zrobić...
ADIOS!
wtorek, 16 lipca 2013
ROZDZIAŁ 5: "Mas vale tarde que nunca"
- Ciutat Esportiva Joan
Gamper? Avinguda del Sol, Sant Joan Despi, 08970. -
odpowiedział.
- Dobra, dobra, starczy. - zaśmiałam się i zanotowałam w telefonie.
Dochodziła godzina 23, ale w cale a w cale nie miałam ochoty wracać do hotelu. Siedziałam na jednym z krzeseł przy barze, a po drugiej stronie stał chłopak, który kilka godzin wcześniej odbierał ode mnie zamówienie i teraz wycierał mokre kufle po piwie i kubki po kawie. - Jak myślisz, mają jutro trening?
- Oczywiście! Zaczynają jutro o jedenastej, później niż zazwyczaj.
- Skąd ty to wszystko wiesz? - spytałam z podziwem.
- Po prostu, wiem. - uśmiechną się lekko i puścił mi oczko. - Poczekaj chwilę, muszę o coś ojca spytać.
- Spoko, nie ma problemu.
Chłopak znikną gdzieś na zapleczu, a ja zajęłam się odpisywaniem na sms'y od dziewczyn. Nie wytrzymały i zaczęły mnie zasypywać wiadomościami co u mnie, jak się czuje, czy jeszcze mnie nikt nie porwał/zgwałcił/zabił (tak, pytały o to moje przyjaciółki, nie matka!), czy jeszcze się nie upiłam i takie typu. Serio, w tamtym momencie zastanawiałam się, czy to na pewno one czy może jednak nie one. Nigdy takich sms'ów mi nie wysyłały.
A wracając do tego kelnera/barmana… Nazywa się Mateo Donini, ma dziewiętnaście lat i jest synem właściciela kawiarni. Pochodzą z Włoch, ale jakieś dziesięć lat temu się wyprowadzili do Barcelony, nie pytałam dlaczego. Miły z niego chłopaczyna, fajnie się z nim rozmawia, bardzo dużo wie. Dużo mi opowiedział o sportowcach (nie tylko Blaugrany) i to takich rzeczy, których nigdy bym się nie spodziewała. Przez cały czas się zastanawiam, skąd on to wszystko może wiedzieć. Gdyby został dziennikarzem i opublikował to wszystko, co mi opowiedział, to by zdobył największą sławę i trwogę wśród sportowców.
Na dodatek został moim nowym przyjacielem. Bardz dużo rozmawialiśmy w tak krótkim czasie. Ja mu opowiedziałam o swoim życiu i o tym, jak znalazłam się w Barcelonie. On jak żył we Włoszech i jak mniej więcej tam jest.
- Gdzie się zatrzymałaś? - spytał, kiedy nagle ponownie się pojawił za barem.
- W hotelu 1898. A co?
- Yhym… nic. Tak pytam tylko, bo byłem ciekaw, jak daleko masz do ośrodka Barcy.
- No to niby jak daleko do niego mam? - zapytałam z ironicznym uśmieszkiem. Byłam pewna, że raczej mi nie odpowie, albo chociaż poda niedokładne dane. Myliłam się.
- Około 10, 6 kilometra. - wyczuł moją drwinę i uśmiechną się triumfalnie. - Jeżeli chciałabyś iść tam pieszo, musiałabyś iść prawie trzy godziny. Samochodem byłoby nieco szybciej, ale zależy jaki byłby ruch. Gdyby ulice były pustawe, to może z 30 minut byś jechała, ale to miasto chyba nie będzie miało zamiaru ci pomóc i z pewnością trafisz na jakieś korki. Popatrz. - odstawił kubek na bok, szmatkę przewiesił przez ramię po czym spod baru wyciągną mapę miasta. Rozłożył ją i zaczął pokazywać palcem. - My jesteśmy tutaj, a hotel tu… Jugadors są zaś w tym miejscu.
- Faktycznie, to nie jest aż tak blisko… - zamyśliłam się. – Chyba będę musiała pojechać samochodem… chyba, że się zgubię. A to nie będzie wtedy miłe…
- Hah, spokojnie, powinnaś dać radę. – odpowiedział, a jego zielone oczy zabłysły. Zapadła niezręczna chwila ciszy między nami, kiedy dodałam by ją przerwać.
- Mateo… - zaczęłam niepewnie.
- Słucham?
- Dlaczego przeprowadziliście się z Rzymu do Barcelony? Jeżeli mogę wiedzieć…
- Wiesz… - nagle spochmurniał i zaczął niechętnie, lecz nie dane było mu dokończyć swej odpowiedzi.
- Bo za dużo tych włoskich kawiarni we Włoszech, zbyt duża konkurencja, a tutaj? Rozwijamy się! – nagle z zaplecza wyskoczył ojciec Mateo, Marco Donini uśmiechnięty od ucha do ucha i zaczął się śmiać, przy okazji nalewając sobie do szklanki soku pomarańczowego. Nie wiedziałam, co mam na to odpowiedzieć, szczególnie po tym jak Mateo spojrzał na swojego ojca.
- Tato… - zaczą. – Dobrze wiem i proszę… nie okłamuj chociaż samego siebie…
- Coś się stało? – zaniepokoiłam się. Tyle słychać o tej całej mafii włoskiej i tak dalej, na przykład „Ojciec Chrzestny”!
- Ech… - mina pana Donini nagle się całkowicie zmieniła, a on sam oparł się o bar i powiedział. - Kilka lat temu umarła moja żona, Margherita. Wiem, że to nie we włoskim stylu, ale nie potrafię o niej zapomnieć, ani tym bardziej, związać się z kim innym i zacząć inne życie. Ja nie mogę.
- „Nie we włoskim stylu…”? – nie rozumiałam, co mężczyzna ma na myśli.
- Włosi zakochują się w ciągu 13 sekund. – odpowiedział mi Mateo, nie patrząc na mnie, lecz w podłogę, ponownie zaczynając wycieranie kufli. – My tak już mamy. Zakochamy się w jednej, nagle tego samego dnia możemy oszaleć na punkcie innej. Także w małżeństwach tak jest. A zdrada ze strony mężczyzny to chleb powszedni.
- Ale… ale jak to? – oburzyłam się na słowa przyjaciela. Nigdy nie mogłabym sobie wyobrazić, że jeżeli jest się w małżeństwie, to facet może zdradzać żonę na lewo i prawo, a ona i tak to zignoruje. No jak!?
- Normalnie. Taka już jest nasza kultura. – odpowiedział młody chłopak.
- Jeszcze dużo rzeczy nie wiesz o moim narodzie, signorina. – zaśmiał się ojciec Mateo. – Dlatego mówię, że nie we włoskim stylu. Nigdy nie zdradziłem Magherity, mimo, iż moja młodość była zupełnie inna, typowo włoska. – uśmiechną się pod nosem starszy Donini, patrząc w dół, jak jego syn. - A smucić się nie będę! Przecież no hay mal que cien anos dure*!
- Aha. – skomentowałam krótko, a po chwili wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Naprawdę, chciałam coś powiedzieć, ale nie miałam kompletnego pomysłu co.
- Dobra, gnojki, co wy w ogóle knujecie? - spytał w końcu Marco i spojrzał na mapę leżącą na blacie baru. - Macie zamiar obrabować jakiś bank, czy co?
- Nie, proszę pana. Mateo mi coś tłumaczył. - posłałam mu ciepły uśmiech. Polubiłam tego człowieka. Był taki ciepły i życzliwy. Próbował być też zabawny, co miało różnie skutki.
- Jaki tam pan, nie jestem taki stary! - oburzył się. - Jestem Marco.
- Magda. - podałam mu dłoń na powitanie. Wtedy wytłumaczyłam mu wszystko i opowiedziałam swoją historię.
- Nie martw się zbytnio tą sytuacją. No hay mal que por bien no verga**! Zresztą, jesteś młoda, masz prawo robić coś takiego. Przecież nie będziesz wywijać takich numerów w wieku 99 lat! Chociaż i czemu nie, ale nie marnuj ani jednego dnia, bo nigdy nie wiesz, kiedy będzie twój k o n i e c...
- No ale ja nigdy czegoś takiego nie robiłam... - powiedziałam spuszczając wzrok, czując w sercu wyrzuty sumienia, że robię rodzicom największą krzywdę, jaką mogłabym im sprawić.
- Mas vale tarde que nunca***. Uwierz, dobrze robisz. - odpowiedział i zaczął psuć mi fryzurę swoją dłonią czochrając mnie. - Zaraz wrócę. - rzucił i wyszedł z lokalu.
- Twój ojciec jest... - zaczęłam do Mateo, dalej patrząc za jego ojcem.
- Dziwny. - dokończył za mnie niechętnie chłopak.
- Nie! Jest bardzo fajny! - zaprotestowałam.
- Daj spokój, to duże dziecko...
- Nie przesadzasz trochę...? - zaczęłam, ale dziewiętnastolatek mnie olał i wybiegł zza blatu baru, kiedy do środka weszło trzech młodzieńców. Ja jedynie przewróciłam oczami. "FACECI..." pomyślałam trochę zła. Nie zwracałam zbytniej uwagi na osoby z którymi witał się Mateo. Zaczęłam grzebać w telefonie do czasu, aż Włoch ponownie do mnie się zwrócił z wielkim uśmiechem na twarzy. - Magda, podejdź tu. Chcę ci kogoś przedstawić! - kiedy już spełniłam jego prośbę i podeszłam do grupki chłopaków stojących po środku lokalu, mój nowy przyjaciel mnie przedstawił. - Magda, to są moi przyjaciele. Rafael, Fabian i Gabriel. Chłopaki, to jest Magda, przyjechała tutaj z Polski.
W tamtym momencie na szyję rzucił mi się jeden z trojga przybyszy. Na początku nie miałam pojęcia co się dzieje, byłam oszołomiona i nie wiedziałam, jak zareagować. Po chwili zrozumiałam, że chłopak mówi do mnie po niemiecku i mnie tylko przytula... MOCNO przytula. Trochę za mocno. Mówił coś w stylu: "miło mi cię poznać", "super, że jesteś" i "jakaś ty słodka i kochana". Na to ostatnie, miałam ochotę wrzasnąć na całą Barcelonę "ŻE CO!?!?", ale się w ostatniej chwili powstrzymałam. Może to dlatego, że zaczynało mi trochę już brakować powietrza, bo ten olbrzym ani na chwilę nie rozluźnił uścisku. Ale wystarczy, że moja mina mówiła sama za siebie.
Po chwili Mateo i jeden z dwóch pozostałych chłopaków (też wysoki), zaczęli się śmiać i jednocześnie ratować mnie, odciągając Niemca jak najdalej ode mnie.
- Zwei, przestań, bo tą nieszczęsną dziewczynę udusisz i tyle będzie z tego zapoznania! - krzykną mój wybawca, kiedy udało mu się już odciągnąć chłopaka na tyle, bym już spokojnie mogła złapać trochę powietrza do płuc.
- Och! Entschuldigung, Magda! Naprawdę nie chciałem, to niechcący! - chłopak zaczął mnie przepraszać z paniką w oczach, a reszta towarzystwa o mało nie popłakała się ze śmiechu. Śmiali się już bardzo długo, od kiedy tylko ta komedia się zaczęła, czyli od jakichś 10 minut. Że też jeszcze nie umarli ze śmiechu... - Nazywam się Fabian! Fabian Freundeberg! Ale możesz mnie nazywać Zwei! - wyciągną do mnie swoją dłoń, a ja niepewnie ją uścisnęłam.
- Magda, Magda Markiewicz. - powiedziałam, kiedy już się uspokoiłam. - Powiedz mi, dlaczego Zwei?
- Em... - popatrzył na mnie Fabian i przez chwilę nic nie mówił, wpatrując się we mnie w przerażający sposób. "To jest wariat. Ja wam to mówię. Ma ktoś numer na pogotowie psychiatryczne?! Chyba ktoś im uciekł z ośrodka!!" Po chwili jednak odpowiedział - Nie mam pojęcia! - zaczął się śmiać. - Przyjaciele tak na mnie zaczęli mówić i tak już zostało. - Uśmiechną się bardzo przyjaźnie. "Nie, on krzywdy nie może zrobić. Jest za dobry... chyba, że przez przypadek, okazując swoją miłość do wszystkich, tak jak przed chwilą mi ją okazał!" Popatrzyłam się na Mateo, a ten tylko wzruszył ramionami, nie przestając się uśmiechać.
- Ej, no, stary! Przesuń się, nie jesteś tutaj sam! - usłyszałam czyjś śmiech i nagle Freundeberga przesuną na bok chłopak, który przed chwilą mnie ratował od uścisków swojego przyjaciela. - Jestem Rafael Roberto Leal Maldonado. - powiedział i mnie przytulił na powitanie.
- Yyyyy.... Dłuższego imienia nie mogło być? - zapytałam odwzajemniając przytulenie, a kiedy się już uwolniliśmy od siebie dodał.
- Ale mów mi po prostu Rafael. - uśmiechną się skromnie.
- Rafael L.! - poprawił Hiszpana 'Zwei' wrzeszcząc na całą okolicę i zacieszając się.
- Co to za krzyki, mamma mia! Całe miasto was słyszy! - nagle zjawił się Marco, a ja zrobiłam 'facepalma'. "No więcej matka was tu nie miała", powiedziałam sama do siebie. - Chłopaki! Gdzie wyście byli taki szmat czasu? Nie było was z tydzień u mnie, co to ma być? Skandal! Poznaliście już Magdę? - ucieszył się czterdziestopięciolatek i mówił dalej jak nakręcony. - Ej, Gabriel, co ty tak z boku stoisz, przystojniaczku, co? Dziewczyny się przestraszyłeś, czy jak? Zapoznajcie się!
- Właściwie, to my się już znamy... - powiedział chłopak, a ja dopiero wtedy zwróciłam na niego uwagę. - Jestem Gabriel Fierro Saavedra. Miło mi cię widzieć taką rozbawioną... POLONIA.
*Nie ma zła, które by trwało 100 lat!
**Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło!
***Lepiej późno niż w cale.
______________________________________________________________________
Mam tego już trochę dość, bo to opowiadanie w ogóle mi nie wychodzi. Jest nudne i nic się w nim nie dzieje...
Ale i tak dziękuję za 1049 odsłon :)
W ogóle, to polecam swojego drugiego bloga, który się 'narodził' tydzień temu:
No siempre las cosas salen como se quiere.
Jest bardzo dobrze rozpatrzony, a pomysł był przedstawiony kilku osobom. Powiem tylko, że namieszam w życiu pewnej osobie i to ostro :)
No i mam prośbę: jeżeli chcecie być informowani(czy to na tym blogu, czy na "No siempre las cosas salen como se quiere"), to proszę tylko o jeden komentarz, na znak, bym wiedziała komu dawać 'komunikat' o nowym rozdziale. To jest naprawdę pomocne.
No, to chyba tyle, Adios! :) ~ Waka Waka Boy (KAMI kadze)
- Dobra, dobra, starczy. - zaśmiałam się i zanotowałam w telefonie.
Dochodziła godzina 23, ale w cale a w cale nie miałam ochoty wracać do hotelu. Siedziałam na jednym z krzeseł przy barze, a po drugiej stronie stał chłopak, który kilka godzin wcześniej odbierał ode mnie zamówienie i teraz wycierał mokre kufle po piwie i kubki po kawie. - Jak myślisz, mają jutro trening?
- Oczywiście! Zaczynają jutro o jedenastej, później niż zazwyczaj.
- Skąd ty to wszystko wiesz? - spytałam z podziwem.
- Po prostu, wiem. - uśmiechną się lekko i puścił mi oczko. - Poczekaj chwilę, muszę o coś ojca spytać.
- Spoko, nie ma problemu.
Chłopak znikną gdzieś na zapleczu, a ja zajęłam się odpisywaniem na sms'y od dziewczyn. Nie wytrzymały i zaczęły mnie zasypywać wiadomościami co u mnie, jak się czuje, czy jeszcze mnie nikt nie porwał/zgwałcił/zabił (tak, pytały o to moje przyjaciółki, nie matka!), czy jeszcze się nie upiłam i takie typu. Serio, w tamtym momencie zastanawiałam się, czy to na pewno one czy może jednak nie one. Nigdy takich sms'ów mi nie wysyłały.
A wracając do tego kelnera/barmana… Nazywa się Mateo Donini, ma dziewiętnaście lat i jest synem właściciela kawiarni. Pochodzą z Włoch, ale jakieś dziesięć lat temu się wyprowadzili do Barcelony, nie pytałam dlaczego. Miły z niego chłopaczyna, fajnie się z nim rozmawia, bardzo dużo wie. Dużo mi opowiedział o sportowcach (nie tylko Blaugrany) i to takich rzeczy, których nigdy bym się nie spodziewała. Przez cały czas się zastanawiam, skąd on to wszystko może wiedzieć. Gdyby został dziennikarzem i opublikował to wszystko, co mi opowiedział, to by zdobył największą sławę i trwogę wśród sportowców.
Na dodatek został moim nowym przyjacielem. Bardz dużo rozmawialiśmy w tak krótkim czasie. Ja mu opowiedziałam o swoim życiu i o tym, jak znalazłam się w Barcelonie. On jak żył we Włoszech i jak mniej więcej tam jest.
- Gdzie się zatrzymałaś? - spytał, kiedy nagle ponownie się pojawił za barem.
- W hotelu 1898. A co?
- Yhym… nic. Tak pytam tylko, bo byłem ciekaw, jak daleko masz do ośrodka Barcy.
- No to niby jak daleko do niego mam? - zapytałam z ironicznym uśmieszkiem. Byłam pewna, że raczej mi nie odpowie, albo chociaż poda niedokładne dane. Myliłam się.
- Około 10, 6 kilometra. - wyczuł moją drwinę i uśmiechną się triumfalnie. - Jeżeli chciałabyś iść tam pieszo, musiałabyś iść prawie trzy godziny. Samochodem byłoby nieco szybciej, ale zależy jaki byłby ruch. Gdyby ulice były pustawe, to może z 30 minut byś jechała, ale to miasto chyba nie będzie miało zamiaru ci pomóc i z pewnością trafisz na jakieś korki. Popatrz. - odstawił kubek na bok, szmatkę przewiesił przez ramię po czym spod baru wyciągną mapę miasta. Rozłożył ją i zaczął pokazywać palcem. - My jesteśmy tutaj, a hotel tu… Jugadors są zaś w tym miejscu.
- Faktycznie, to nie jest aż tak blisko… - zamyśliłam się. – Chyba będę musiała pojechać samochodem… chyba, że się zgubię. A to nie będzie wtedy miłe…
- Hah, spokojnie, powinnaś dać radę. – odpowiedział, a jego zielone oczy zabłysły. Zapadła niezręczna chwila ciszy między nami, kiedy dodałam by ją przerwać.
- Mateo… - zaczęłam niepewnie.
- Słucham?
- Dlaczego przeprowadziliście się z Rzymu do Barcelony? Jeżeli mogę wiedzieć…
- Wiesz… - nagle spochmurniał i zaczął niechętnie, lecz nie dane było mu dokończyć swej odpowiedzi.
- Bo za dużo tych włoskich kawiarni we Włoszech, zbyt duża konkurencja, a tutaj? Rozwijamy się! – nagle z zaplecza wyskoczył ojciec Mateo, Marco Donini uśmiechnięty od ucha do ucha i zaczął się śmiać, przy okazji nalewając sobie do szklanki soku pomarańczowego. Nie wiedziałam, co mam na to odpowiedzieć, szczególnie po tym jak Mateo spojrzał na swojego ojca.
- Tato… - zaczą. – Dobrze wiem i proszę… nie okłamuj chociaż samego siebie…
- Coś się stało? – zaniepokoiłam się. Tyle słychać o tej całej mafii włoskiej i tak dalej, na przykład „Ojciec Chrzestny”!
- Ech… - mina pana Donini nagle się całkowicie zmieniła, a on sam oparł się o bar i powiedział. - Kilka lat temu umarła moja żona, Margherita. Wiem, że to nie we włoskim stylu, ale nie potrafię o niej zapomnieć, ani tym bardziej, związać się z kim innym i zacząć inne życie. Ja nie mogę.
- „Nie we włoskim stylu…”? – nie rozumiałam, co mężczyzna ma na myśli.
- Włosi zakochują się w ciągu 13 sekund. – odpowiedział mi Mateo, nie patrząc na mnie, lecz w podłogę, ponownie zaczynając wycieranie kufli. – My tak już mamy. Zakochamy się w jednej, nagle tego samego dnia możemy oszaleć na punkcie innej. Także w małżeństwach tak jest. A zdrada ze strony mężczyzny to chleb powszedni.
- Ale… ale jak to? – oburzyłam się na słowa przyjaciela. Nigdy nie mogłabym sobie wyobrazić, że jeżeli jest się w małżeństwie, to facet może zdradzać żonę na lewo i prawo, a ona i tak to zignoruje. No jak!?
- Normalnie. Taka już jest nasza kultura. – odpowiedział młody chłopak.
- Jeszcze dużo rzeczy nie wiesz o moim narodzie, signorina. – zaśmiał się ojciec Mateo. – Dlatego mówię, że nie we włoskim stylu. Nigdy nie zdradziłem Magherity, mimo, iż moja młodość była zupełnie inna, typowo włoska. – uśmiechną się pod nosem starszy Donini, patrząc w dół, jak jego syn. - A smucić się nie będę! Przecież no hay mal que cien anos dure*!
- Aha. – skomentowałam krótko, a po chwili wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Naprawdę, chciałam coś powiedzieć, ale nie miałam kompletnego pomysłu co.
- Dobra, gnojki, co wy w ogóle knujecie? - spytał w końcu Marco i spojrzał na mapę leżącą na blacie baru. - Macie zamiar obrabować jakiś bank, czy co?
- Nie, proszę pana. Mateo mi coś tłumaczył. - posłałam mu ciepły uśmiech. Polubiłam tego człowieka. Był taki ciepły i życzliwy. Próbował być też zabawny, co miało różnie skutki.
- Jaki tam pan, nie jestem taki stary! - oburzył się. - Jestem Marco.
- Magda. - podałam mu dłoń na powitanie. Wtedy wytłumaczyłam mu wszystko i opowiedziałam swoją historię.
- Nie martw się zbytnio tą sytuacją. No hay mal que por bien no verga**! Zresztą, jesteś młoda, masz prawo robić coś takiego. Przecież nie będziesz wywijać takich numerów w wieku 99 lat! Chociaż i czemu nie, ale nie marnuj ani jednego dnia, bo nigdy nie wiesz, kiedy będzie twój k o n i e c...
- No ale ja nigdy czegoś takiego nie robiłam... - powiedziałam spuszczając wzrok, czując w sercu wyrzuty sumienia, że robię rodzicom największą krzywdę, jaką mogłabym im sprawić.
- Mas vale tarde que nunca***. Uwierz, dobrze robisz. - odpowiedział i zaczął psuć mi fryzurę swoją dłonią czochrając mnie. - Zaraz wrócę. - rzucił i wyszedł z lokalu.
- Twój ojciec jest... - zaczęłam do Mateo, dalej patrząc za jego ojcem.
- Dziwny. - dokończył za mnie niechętnie chłopak.
- Nie! Jest bardzo fajny! - zaprotestowałam.
- Daj spokój, to duże dziecko...
- Nie przesadzasz trochę...? - zaczęłam, ale dziewiętnastolatek mnie olał i wybiegł zza blatu baru, kiedy do środka weszło trzech młodzieńców. Ja jedynie przewróciłam oczami. "FACECI..." pomyślałam trochę zła. Nie zwracałam zbytniej uwagi na osoby z którymi witał się Mateo. Zaczęłam grzebać w telefonie do czasu, aż Włoch ponownie do mnie się zwrócił z wielkim uśmiechem na twarzy. - Magda, podejdź tu. Chcę ci kogoś przedstawić! - kiedy już spełniłam jego prośbę i podeszłam do grupki chłopaków stojących po środku lokalu, mój nowy przyjaciel mnie przedstawił. - Magda, to są moi przyjaciele. Rafael, Fabian i Gabriel. Chłopaki, to jest Magda, przyjechała tutaj z Polski.
W tamtym momencie na szyję rzucił mi się jeden z trojga przybyszy. Na początku nie miałam pojęcia co się dzieje, byłam oszołomiona i nie wiedziałam, jak zareagować. Po chwili zrozumiałam, że chłopak mówi do mnie po niemiecku i mnie tylko przytula... MOCNO przytula. Trochę za mocno. Mówił coś w stylu: "miło mi cię poznać", "super, że jesteś" i "jakaś ty słodka i kochana". Na to ostatnie, miałam ochotę wrzasnąć na całą Barcelonę "ŻE CO!?!?", ale się w ostatniej chwili powstrzymałam. Może to dlatego, że zaczynało mi trochę już brakować powietrza, bo ten olbrzym ani na chwilę nie rozluźnił uścisku. Ale wystarczy, że moja mina mówiła sama za siebie.
Po chwili Mateo i jeden z dwóch pozostałych chłopaków (też wysoki), zaczęli się śmiać i jednocześnie ratować mnie, odciągając Niemca jak najdalej ode mnie.
- Zwei, przestań, bo tą nieszczęsną dziewczynę udusisz i tyle będzie z tego zapoznania! - krzykną mój wybawca, kiedy udało mu się już odciągnąć chłopaka na tyle, bym już spokojnie mogła złapać trochę powietrza do płuc.
- Och! Entschuldigung, Magda! Naprawdę nie chciałem, to niechcący! - chłopak zaczął mnie przepraszać z paniką w oczach, a reszta towarzystwa o mało nie popłakała się ze śmiechu. Śmiali się już bardzo długo, od kiedy tylko ta komedia się zaczęła, czyli od jakichś 10 minut. Że też jeszcze nie umarli ze śmiechu... - Nazywam się Fabian! Fabian Freundeberg! Ale możesz mnie nazywać Zwei! - wyciągną do mnie swoją dłoń, a ja niepewnie ją uścisnęłam.
- Magda, Magda Markiewicz. - powiedziałam, kiedy już się uspokoiłam. - Powiedz mi, dlaczego Zwei?
- Em... - popatrzył na mnie Fabian i przez chwilę nic nie mówił, wpatrując się we mnie w przerażający sposób. "To jest wariat. Ja wam to mówię. Ma ktoś numer na pogotowie psychiatryczne?! Chyba ktoś im uciekł z ośrodka!!" Po chwili jednak odpowiedział - Nie mam pojęcia! - zaczął się śmiać. - Przyjaciele tak na mnie zaczęli mówić i tak już zostało. - Uśmiechną się bardzo przyjaźnie. "Nie, on krzywdy nie może zrobić. Jest za dobry... chyba, że przez przypadek, okazując swoją miłość do wszystkich, tak jak przed chwilą mi ją okazał!" Popatrzyłam się na Mateo, a ten tylko wzruszył ramionami, nie przestając się uśmiechać.
- Ej, no, stary! Przesuń się, nie jesteś tutaj sam! - usłyszałam czyjś śmiech i nagle Freundeberga przesuną na bok chłopak, który przed chwilą mnie ratował od uścisków swojego przyjaciela. - Jestem Rafael Roberto Leal Maldonado. - powiedział i mnie przytulił na powitanie.
- Yyyyy.... Dłuższego imienia nie mogło być? - zapytałam odwzajemniając przytulenie, a kiedy się już uwolniliśmy od siebie dodał.
- Ale mów mi po prostu Rafael. - uśmiechną się skromnie.
- Rafael L.! - poprawił Hiszpana 'Zwei' wrzeszcząc na całą okolicę i zacieszając się.
- Co to za krzyki, mamma mia! Całe miasto was słyszy! - nagle zjawił się Marco, a ja zrobiłam 'facepalma'. "No więcej matka was tu nie miała", powiedziałam sama do siebie. - Chłopaki! Gdzie wyście byli taki szmat czasu? Nie było was z tydzień u mnie, co to ma być? Skandal! Poznaliście już Magdę? - ucieszył się czterdziestopięciolatek i mówił dalej jak nakręcony. - Ej, Gabriel, co ty tak z boku stoisz, przystojniaczku, co? Dziewczyny się przestraszyłeś, czy jak? Zapoznajcie się!
- Właściwie, to my się już znamy... - powiedział chłopak, a ja dopiero wtedy zwróciłam na niego uwagę. - Jestem Gabriel Fierro Saavedra. Miło mi cię widzieć taką rozbawioną... POLONIA.
*Nie ma zła, które by trwało 100 lat!
**Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło!
***Lepiej późno niż w cale.
______________________________________________________________________
Mam tego już trochę dość, bo to opowiadanie w ogóle mi nie wychodzi. Jest nudne i nic się w nim nie dzieje...
Ale i tak dziękuję za 1049 odsłon :)
W ogóle, to polecam swojego drugiego bloga, który się 'narodził' tydzień temu:
No siempre las cosas salen como se quiere.
Jest bardzo dobrze rozpatrzony, a pomysł był przedstawiony kilku osobom. Powiem tylko, że namieszam w życiu pewnej osobie i to ostro :)
No i mam prośbę: jeżeli chcecie być informowani(czy to na tym blogu, czy na "No siempre las cosas salen como se quiere"), to proszę tylko o jeden komentarz, na znak, bym wiedziała komu dawać 'komunikat' o nowym rozdziale. To jest naprawdę pomocne.
No, to chyba tyle, Adios! :) ~ Waka Waka Boy (KAMI kadze)
niedziela, 7 lipca 2013
ROZDZIAŁ 4: „Marzenia są dla słabych, tylko silni je realizują.”
O
19:40 rozdzwonił się telefon. Automatycznie złapałam za komórkę i wpółprzytomna,
nie otwierając oczu, przystawiłam go do ucha, mamrocząc ledwo słyszalnie
„Halo?”. Jednak, z drugiej strony odpowiedziała mi cisza, a telefon dalej
dzwonił. Otworzyłam oczy i zorientowałam się, że dzwonienie dobiega z salonu, a
nie, tak jak założyłam, z mojego mobilnego telefonu. Wywlokłam się spod kołdry
i poczołgałam się (dosłownie) do drugiego pokoju. Na biurku pod ścianą stał
telefon hotelowy i darł się chyba najgłośniej, jak tylko mógł. Nawet mój budzik
nie był taki głośny jak to cholerstwo, mimo, że mam bardzo twardy sen i ciężko
mnie w jakikolwiek sposób obudzić! Podniosłam się z podłogi i próbowałam
uchwycić równowagę, by się nie przewrócić. Kiedy już ją złapałam, przecierając
jedną ręką oczy, drugą podniosłam słuchawkę i przyłożyłam ją do ucha, mówiąc:
- Halo?
- Dobry wieczór, tu
recepcja. Pragniemy poinformować, iż o godzinie 20 jest uroczysty posiłek z
okazji urodzin właściciela hotelu. Czy możemy liczyć na pani obecność na tej
uroczystości?
- Niestety nie. Mam zamiar wyjść za moment i raczej nie będzie możliwa moja obecność na tym posiłku. – odpowiedziałam. Nie miałam raczej ochoty na coś takiego. Wolałam bardziej spędzić wieczór z tubylcami, a nie z przyjezdnymi. Oczywiście, nie żebym coś do nich miała. – Ale dziękuję za propozycję. Do widzenia.
- Do widzenia i życzymy miłego wieczoru.
Odłożyłam słuchawkę i skierowałam się do łazienki, przy okazji łapiąc za jakieś ciuchy. Gdy się już ogarnęłam, przebrałam i byłam gotowa do wyjścia, na zegarze widniała godzina dwudziesta i właśnie w tamtej chwili dostałam wiadomość.
”Siema! Co tam? Jak tam Barcelona, opowiadaj? :P ~Daga”
Po odczytaniu przewróciłam jedynie oczami i odpisałam: ”Aleś ty mądra. Myślisz, że od razu po przyjeździe poszłam na miasto? Spałam! Ale zaraz wychodzę. Odezwę się później, głupku ;*”
Rzuciłam telefon na łóżko i wzięłam do ręki swoją torbę. Wyciągnęłam z niej laptopa, dokumenty, pieniądze (pomijając 500€, które schowałam do kieszeni dżinsów), klucze od samochodu i inne cenne rzeczy i schowałam je w pokojowym sejfie. Złapałam za portfel, dokumenty, długopis i notatnik, wrzuciłam je do torebki. Złapałam jeszcze za telefon i wyszłam z pokoju.
- Niestety nie. Mam zamiar wyjść za moment i raczej nie będzie możliwa moja obecność na tym posiłku. – odpowiedziałam. Nie miałam raczej ochoty na coś takiego. Wolałam bardziej spędzić wieczór z tubylcami, a nie z przyjezdnymi. Oczywiście, nie żebym coś do nich miała. – Ale dziękuję za propozycję. Do widzenia.
- Do widzenia i życzymy miłego wieczoru.
Odłożyłam słuchawkę i skierowałam się do łazienki, przy okazji łapiąc za jakieś ciuchy. Gdy się już ogarnęłam, przebrałam i byłam gotowa do wyjścia, na zegarze widniała godzina dwudziesta i właśnie w tamtej chwili dostałam wiadomość.
”Siema! Co tam? Jak tam Barcelona, opowiadaj? :P ~Daga”
Po odczytaniu przewróciłam jedynie oczami i odpisałam: ”Aleś ty mądra. Myślisz, że od razu po przyjeździe poszłam na miasto? Spałam! Ale zaraz wychodzę. Odezwę się później, głupku ;*”
Rzuciłam telefon na łóżko i wzięłam do ręki swoją torbę. Wyciągnęłam z niej laptopa, dokumenty, pieniądze (pomijając 500€, które schowałam do kieszeni dżinsów), klucze od samochodu i inne cenne rzeczy i schowałam je w pokojowym sejfie. Złapałam za portfel, dokumenty, długopis i notatnik, wrzuciłam je do torebki. Złapałam jeszcze za telefon i wyszłam z pokoju.
”Sama jesteś głupkiem ;p Ok., ale jak coś to masz mnie o wszystkim powiadomić. A tak w ogóle, Śpiąca Królewno, to spotkałaś już swojego księcia? xD”
Zignorowałam wiadomość i schowałam telefon do torebki. „Heh. Szurnięta laska, jej tylko o jednym w głowie…”
Kiedy już zeszłam schodami na parter, pokierowałam się w stronę wyjścia. Mijając recepcję, zostałam niespodziewanie zatrzymana przez recepcjonistę, który mnie przyjmował kilka godzin wcześniej. Nie wiedziałam czy miałam się bać czy nie. W końcu jestem tutaj „nielegalnie”. A co jeżeli moi rodzice się już zorientowali? Wrócili wcześniej do domu? A może to jednak Anastazja im wszystko wychlapała…?
- Przepraszam, mógłbym na chwilkę panią prosić? – nie, te słowa nigdy nie wróżą nic dobrego. Przynajmniej w moim wypadku. – Zapomniałem o pewnej procedurze, którą stosujemy dopiero od niedawna. Każdy z klientów musi utworzyć swoje „hasło” na wszelki wypadek.
- Wszelki wypadek? - powtórzyłam z zaciekawieniem i ulgą na sercu jednocześnie. - A jaki to, np. wypadek?
- Np. kiedy nasz gość zgubi klucz. Albo, kiedy jakiś przyjaciel, gość naszego klienta, chce odebrać klucz od jego pokoju, chce się do niego dostać, bądź coś w tym typie. To jest zabezpieczenie dla nas, dla naszych gości i potencjalnie, ich gości. – brunet się uśmiechną.
- Niestety, ja jakichkolwiek gości raczej mieć nie będę… – zaśmiałam się gorzko.
- No cóż… jednakże, procedura jest procedurą i tak czy owak, musimy zapisać hasło, nawet, jeżeli miałoby nie być nigdy użyte.
- Yhym, rozumiem… - zamyśliłam się. – Ja automatycznie ustawiłabym za hasło „Barca”, ale ona odpada. Jesteśmy w Barcelonie, to chyba najbardziej powszechnie używane słowo w tym mieście. A okazja czyni złodzieja… – zaczęłam myśleć na głos, a młodzieniec się tylko zaśmiał, nie spuszczając ze mnie ani na chwilę wzroku. – Hm… no nie wiem. Może… może „Polonia”?
- „Polonia”? – powtórzył po mnie zdziwiony chłopka.
- Tak. „Polonia”. Niech pan zapisze. To moje hasło. – odpowiedziałam stanowczo, ale przyjaźnie.
- No więc dobrze. Hasło: „POLONIA”. Dziękuję bardzo. - albo to mi coś ostatnio przeszkadza, albo to on ma problemy z ciągłym uśmiechaniem się. Dobrze, że ma taki piękny uśmiech, przynajmniej jakoś to wygląda.
- A więc to wszystko? – spytałam upewniając się, czy mogę bezpiecznie wyruszyć na podbój miasta. – Mogę już iść?
- Ależ naturalnie, to tylko ta jedna kwestia była do załatwienia. Dziękuję bardzo i życzę miłego wieczoru.
- Dziękuję bardzo i wzajemnie. – odpowiedziałam i odwzajemniłam przyjazny uśmiech.
- Z pewnością… - powiedział cicho, myśląc, że go nie usłyszę. Jednak się mylił, bo doskonale go usłyszałam, ale nie zwróciłam na to najmniejszej uwagi. Nie chciało mi się.
Teraz to już nic nie mogło mnie zatrzymać. Z hotelu praktycznie wybiegłam i kiedy znalazłam się na dworze, poczułam lekki, ciepły wiaterek na swojej skórze. Przeszył mnie przyjemny dreszcz po całym ciele. Po chwili zastanowienia skierowałam się ulicą La Rambla w stronę morza.
Poruszałam się bardzo wolnym krokiem, nigdzie się w końcu nie spieszyłam, prawda? Obserwowałam każdą minioną rzecz, uliczkę, kawiarnię, restaurację, latarnię, drzewa, ludzi - WSZYSTKO. Chciałam wszystko dokładnie zapamiętać, nie wiem czemu. Tak, jakbym się bała, że już więcej tu nie wrócę.
Ja także nie byłam obojętna przechodniom. Co trzeci chłopak/mężczyzna odwracał się za mną, obserwował mnie, a kilku jeszcze za mną gwizdało. Czemu? Byłam ubrana mniej więcej w TO, ale to przecież nic specjalnego. No właśnie, na zwykłej dziewczynie to nic specjalnego, natomiast ja zawsze zwracałam na siebie uwagę, chociażby ze względu na mój wzrost. Dlaczego? Bo jestem wysoka, mierzę metr osiemdziesiąt. A kiedy zakładam do tego wysokie buty, to jestem jeszcze wyższa, co jest oczywiste. Dlatego wzbudzałam niemałą sensację wśród Hiszpanów. Tutaj to nawet mężczyźni nie osiągają takiego wzrostu. A raczej zdecydowana większość.
Po dłuższej chwili postanowiłam, że zajdę do jakiejś kawiarni, by posiedzieć trochę i z miejsca poobserwować nigdy nie zwalniające miasto. Zauważyłam napis „Bella vita” nad jednym z lokali i po chwili postanowiłam skierować się w jego stronę. Kiedy byłam już bliżej zauważyłam, że jest to włoska kawiarnia. Można się było tego domyślić po nazwie. Bo chyba nie powinnam się spodziewać sklepu obuwniczego, racja?
Bez jakiegokolwiek namysłu weszłam do środka i rozejrzawszy się po lokalu, zajęłam wolne miejsce przy stoliku w samym kącie przy oknie. Stamtąd miałam bardzo dobry widok na ludzi wchodzących do kawiarni, jak i na ludzi poruszających się za oknem. W kawiarni był mały ruch, bardzo dużo osób wchodziło i wychodziło, zamawiając jedynie kawę lub sałatkę na wynos. A tak to przy stolikach było bardzo mało ludzi. Grupka osób siedziała przy stoliku i rozmawiali, starszy mężczyzna pracował ze swoim laptopem. Dziewczyna czytała jakąś książkę, a ktoś inny gazetę. Jeszcze ktoś po prostu siedział i pił kawę ze swojego kupka, nic nie robiąc, będąc nieobecnym. Reszta wpatrywała się w telewizor wiszący za blatem baru w którym leciał finał EURO 2012, starcie Włochy – Hiszpania, który praktycznie znałam na pamięć. Byłam też w tamtym momencie na trybunach stadionu, coś niesamowitego. Jednak to już była końcówka meczu. Później to tylko leciał jakiś kanał muzyczny.
Ja po jakiejś chwili sięgnęłam po swoją torebkę i po kolei, wyłożyłam na blat stolika, idealnie obok siebie: telefon, notes, długopis. Sprawdziłam czy nie próbowano się ze mną skontaktować na telefonie, po czym odłożyłam go na bok. Otworzyłam notatnik, chwyciłam za długopis i miałam zamiar napisać plan działania… ale jakoś nie mogłam się skupić.
„Ej! Przecież
miałaś niczego nie planować!” – skarciłam się sama w duchu. Odłożyłam
natychmiast długopis na stolik, ale po chwili znowu go chwyciłam i zapisałam na
jednej z kartek w notatniku:
„Misja: przeprowadzić wywiad. Cel: Lionel Messi. Znajdę go w…” i tutaj nie wiedziałam co napisać. Nie miałam pojęcia gdzie go znajdę, a znaleźć tego chłopaka muszę!
„Mi na samym wywiadzie tak bardzo nie zależy, ale jeżeli wrócę do domu z pustymi rękoma, to rodzice mnie zabiją! A babka od Polaka będzie triumfować z powodu mojej porażki. Ja się tak łatwo przecież nie daję! Ponad to, przecież spotkać Messiego, to moje marzenie, a moja koleżanka z klasy zawsze powtarza: „Marzenia są dla słabych, tylko silni je realizują.” Ma racje, jeżeli już odważyłam się na ten krok, przyjechałam do tej Barcelony, to nie mogę się wycofać… Chociaż powalczę o zrealizowanie tego marzenia…”
Siedziałam tak przez dłuższy czas, wpatrując się w słowa „Znajdę go w…”, kiedy nagle usłyszałam czyść głos nade mną mówiący „Ciutat Esportiva Joan Gamper”. W tamtym momencie podskoczyłam na krześle, łapiąc się za lewą pierś.
Myślałam, że wtedy padnę na zawał serca. Podniosłam swój wzrok i ujrzałam chłopaka wpatrującego się we mnie z nieodgadniętym wyrazem twarzy, zmierzwionymi włosami(wyglądał, jakby dopiero wstał z łóżka), w jeansach, czarnym T-shircie, trampkach i w długim, aż po kolana, bordowym kelnerskim fartuchu zawiązywanym luźno na biodrach oraz kartą menu pod pachą.
- Scusa, nie miałem zamiaru Cię przestraszyć… - powiedział nieco skrępowany.
- Co powiedziałeś? – zapytałam, kiedy się już trochę uspokoiłam, a chłopak zrobił przerażoną minę.
- Że bardzo przepra…
- Nie, nie to. – nie pozwoliłam mu dokończyć zdania, a on zrobił zdziwioną minę. – To wcześniej.
- Ciutat Esportiva Joan Gamper…? – odpowiedział niepewnie pytaniem mrużąc przy tym lekko oczy.
- Tak, dokładnie o to chodziło! Czemu to powiedziałeś? – chłopak w tamtym momencie, palcem wskazującym dotkną mojego notesu, a raczej słowo, które na jednej z kartek było zapisane. „MESSI”.
- Tam go znajdziesz. – odpowiedział spokojnym tonem.
- Ale skąd ty wiesz, że…? – zaczęłam, jednak na próżno.
- Po prostu. Bo wiem. – spojrzałam na niego oszołomiona, z lekko rozdziawianymi usta. Zamurowało mnie. Myślałam, że do tego gałki oczny wyjdą mi z orbit, ale na szczęście pozostały na swoim miejscu. W tamtym momencie, naprawdę nie wiedziałam co powiedzieć… ciekawe, co wy byście powiedzieli na moim miejscu. „Chciałam niespodzianek, to mam. Teraz zaczynam się obawiać, co to miasto ma jeszcze dla mnie w zanadrzu.” Na szczęście z moich przemyśleń wyrwał mnie chłopak dalej wpatrujący się we mnie, niczym w postać z innej planety i podając mi kartę, którą przez ten cały miał przy sobie. – Proszę, karta. Czy masz ochotę coś zamówić, signorina?
- Ym… tak, oczywiście! –powiedziałam, odbierając od niego menu i otwierając je. – Proszę mi tylko dać małą chwilkę.
- Oczywiście. – odpowiedział lekko mi się kłaniając i odszedł od stolika.
„Boże, co za dziwne dziecko! Zaraz… nie dziecko. On chyba jest ode mnie starszy… No nie ważne! Dziecko, nie dziecko… jest dziwny! Ale nie wydaje się być groźny. Nawet przyjazny… Na pewno nie jest szkodliwy.”
Chwilę przeglądałam kartę menu. Ile tam było pysznych rzeczy! Nie tylko same kawy, czy coś, były także dania. Aż zgłodniałam czytając te wszystkie opisy, ale postanowiłam, że zamówię tylko Latte Macchiato i Tiramisu.
„Misja: przeprowadzić wywiad. Cel: Lionel Messi. Znajdę go w…” i tutaj nie wiedziałam co napisać. Nie miałam pojęcia gdzie go znajdę, a znaleźć tego chłopaka muszę!
„Mi na samym wywiadzie tak bardzo nie zależy, ale jeżeli wrócę do domu z pustymi rękoma, to rodzice mnie zabiją! A babka od Polaka będzie triumfować z powodu mojej porażki. Ja się tak łatwo przecież nie daję! Ponad to, przecież spotkać Messiego, to moje marzenie, a moja koleżanka z klasy zawsze powtarza: „Marzenia są dla słabych, tylko silni je realizują.” Ma racje, jeżeli już odważyłam się na ten krok, przyjechałam do tej Barcelony, to nie mogę się wycofać… Chociaż powalczę o zrealizowanie tego marzenia…”
Siedziałam tak przez dłuższy czas, wpatrując się w słowa „Znajdę go w…”, kiedy nagle usłyszałam czyść głos nade mną mówiący „Ciutat Esportiva Joan Gamper”. W tamtym momencie podskoczyłam na krześle, łapiąc się za lewą pierś.
Myślałam, że wtedy padnę na zawał serca. Podniosłam swój wzrok i ujrzałam chłopaka wpatrującego się we mnie z nieodgadniętym wyrazem twarzy, zmierzwionymi włosami(wyglądał, jakby dopiero wstał z łóżka), w jeansach, czarnym T-shircie, trampkach i w długim, aż po kolana, bordowym kelnerskim fartuchu zawiązywanym luźno na biodrach oraz kartą menu pod pachą.
- Scusa, nie miałem zamiaru Cię przestraszyć… - powiedział nieco skrępowany.
- Co powiedziałeś? – zapytałam, kiedy się już trochę uspokoiłam, a chłopak zrobił przerażoną minę.
- Że bardzo przepra…
- Nie, nie to. – nie pozwoliłam mu dokończyć zdania, a on zrobił zdziwioną minę. – To wcześniej.
- Ciutat Esportiva Joan Gamper…? – odpowiedział niepewnie pytaniem mrużąc przy tym lekko oczy.
- Tak, dokładnie o to chodziło! Czemu to powiedziałeś? – chłopak w tamtym momencie, palcem wskazującym dotkną mojego notesu, a raczej słowo, które na jednej z kartek było zapisane. „MESSI”.
- Tam go znajdziesz. – odpowiedział spokojnym tonem.
- Ale skąd ty wiesz, że…? – zaczęłam, jednak na próżno.
- Po prostu. Bo wiem. – spojrzałam na niego oszołomiona, z lekko rozdziawianymi usta. Zamurowało mnie. Myślałam, że do tego gałki oczny wyjdą mi z orbit, ale na szczęście pozostały na swoim miejscu. W tamtym momencie, naprawdę nie wiedziałam co powiedzieć… ciekawe, co wy byście powiedzieli na moim miejscu. „Chciałam niespodzianek, to mam. Teraz zaczynam się obawiać, co to miasto ma jeszcze dla mnie w zanadrzu.” Na szczęście z moich przemyśleń wyrwał mnie chłopak dalej wpatrujący się we mnie, niczym w postać z innej planety i podając mi kartę, którą przez ten cały miał przy sobie. – Proszę, karta. Czy masz ochotę coś zamówić, signorina?
- Ym… tak, oczywiście! –powiedziałam, odbierając od niego menu i otwierając je. – Proszę mi tylko dać małą chwilkę.
- Oczywiście. – odpowiedział lekko mi się kłaniając i odszedł od stolika.
„Boże, co za dziwne dziecko! Zaraz… nie dziecko. On chyba jest ode mnie starszy… No nie ważne! Dziecko, nie dziecko… jest dziwny! Ale nie wydaje się być groźny. Nawet przyjazny… Na pewno nie jest szkodliwy.”
Chwilę przeglądałam kartę menu. Ile tam było pysznych rzeczy! Nie tylko same kawy, czy coś, były także dania. Aż zgłodniałam czytając te wszystkie opisy, ale postanowiłam, że zamówię tylko Latte Macchiato i Tiramisu.
W tamtym momencie ponownie podszedł do mnie młody chłopak i wyciągną z dużej kieszeni fartucha długopis i notatnik. Zapisał szybko to co mu podyktowałam, odebrał ode mnie kartę i poszedł zrealizować zamówienie. Ja za to, siedziałam bezczynnie, wpatrując się w nie zwalniający tempa świat za oknem.
________________________________________________________________________
Rozdział jest? Jest.
Głupi jest? Jest...
Nudny jest? Jest!
Przepraszam was za to najmocniej, tak po prostu wyszło :c
Ale ja się poprawię! Postaram się!
Czas na reklamy!
Kto lubi posłuchaś/poczytać czyjeś filozofie, przemyślenia? Ja osobiście lubię posłuchać ludzi, co im chodzi po głowie. Przynajmniej mają dzięki temu pewność, że nie są takimi wariatami jakimi się obawiają, bo ktoś ich jednak słucha i niewyśmiewa. Jeżeli lubicie poczytać takie rzeczy właśnie, to oto link do bloga mojej przyjaciółki :)
You've got the right to show the world something never seen...
Ten link jest piękny, wspaniały, przecudowny, nieprawdaż? ;>
Informujcie mnie o nowych wpisach! :D
A jeżeli ktoś też chce być informowany o moich nowych rozdziałach to niech też pisze xd
No.. to chyba tyle. A więc pozdrawiam wszystkich gorąco! Trzymajcie się, ADIOS! :*
PS. Ponad 800 wyświetleń, DZIĘKUJĘ! ^^
poniedziałek, 1 lipca 2013
ROZDZIAŁ 3: „Chcę, by los mnie zaskoczył.”
- Co ty tam jeszcze masz? – spytała zaciekawiona
Sylwia, kiedy siedziałyśmy w zaparkowanym na parkingu aucie, obok stacji paliw.
Musiałam zatankować paliwo do samochodu na drogę, by jak najmniej przystanków
robić podczas drogi. Na stacji od razu też kupiłam nową kartę do telefonu i
właśnie, w tamtym momencie, ją rozpakowywałam. – Po co ci to…?
- Włożę ją do tego telefonu – pokazałam jej komórkę – i w taki sposób, będę się z wami kontaktować.
- A co z tym co masz teraz? – zaniepokoiła się przyjaciółka, robiąc wytrzeszcz Özila.
- Wyłączę go. Albo wyciągnę z niego kartę. Cokolwiek! Nie chcę, mieć miliarda sms’ow i nieodebranych połączeń od rodziców w przeciągu jednej godziny. Do tego mogą mnie namierzyć, prawda? Policja nie takie sztuczki potrafi robić…
- Przecież jesteś pełnoletnia… - powiedziała zmęczona. – Policja nie będzie cię szukać, no proszę cię!
- Powiedz to moim rodzicom. Myślisz, ze mój ojciec tak o sobie odpuści? Przecież to oczywiste, że posunie się do tego, że „uruchomi” swoje znajomości. On może wszystko! Wtedy na pewno zrobią to, co on będzie chciał, tak funkcjonują w dzisiejszych czasach nasze służby, uwierz mi, ja dość dużo wiem… - powiedziałam poirytowana, a zarazem zrezygnowana. – Zresztą, ostrożnego Pan Bóg strzeże…
- No ok., jak uważasz.
- Podaj mi swoją komórkę. – poprosiłam, a ta mi podała swój telefon. – Masz, to jest mój numer. Przekaż go Dadze i Klaudii. Ogólnie, to będę się z wami komunikować przez fejsa, ale w razie nagłej sytuacji, bądź tego typu, będę dzwonić.
- Ok. – dziewczyna przytaknęła i odebrała ode mnie swój telefon, który jej podawałam. – Jest 12:30. Powinnaś już jechać.
- Prawda. Odwiozę cię teraz pod dom i jadę.
Odwiozłam ją pod samą klatkę, a kiedy tylko weszła do środka, z piskiem opon ruszyłam przed siebie. Naprawdę długa podroż mnie czeka.
Podczas jazdy towarzyszyło mi radio, które najwyraźniej było „po mojej stronie”, bo puszczało same dobre, pozytywne melodie, które umilały jazdę jak, np. „I Gotta Feeling” The Black Eyed Peas, „It's A Beautiful Day" Michaela Bublé, "Get Lucky" Daft Punk czy „Tokyo” Varius Manx’a, które kojarzyło mi się bardziej z Barceloną, do której aktualnie zmierzałam.
Po trzynastu godzinach jazdy byłam tak padnięta, że musiałam zrobić postój i się przespać. Na szczęście przy drodze znalazłam nawet ładny motelik i przespałam się przez pięć godzin. Rano odświeżyłam się i przebrałam, ale zanim ruszyłam dalej w drogę, postanowiłam przejrzeć w internecie oferty hoteli w Barcelonie, by wybrać jeden i spokojnie, bez zbędnych zmartwień kontynuować podróż. Po kilkunastu minutach sprawdzania ofert itd., w końcu wybrałam Hotel 1898 i dokonałam rezerwacji. Następnie ruszyłam coś spokojnie zjeść, by zaspokoić głód i pojechać dalej w stronę Barcelony.
W okolicach godziny 15 byłam już blisko wjazdu do miasta. Cieszyłam się jak dziecko, ze złożonym dachem i z bananem na twarzy, wjechałam na słoneczne ulice stolicy Katalonii, gdzie słońce grzało, ludzie wokół byli radośni i w ogóle wszystko było inne, bardziej optymistyczne i barwniejsze niż w Polsce. Wtedy właśnie z radia popłynęła piosenka „Barcelona” Pectusa. Ja odczytałam to jako dobry znak i podgłośniłam, by piosenka zalała całe miasto. Żart. Nie całe miasto, ale by leciała nieco głośniej, bo bardzo lubiłam tę piosenkę.
Zastanawiałam się, czemu rodzice nigdy nie chcieli przyjechać do Barcelony. Tyle podróżowaliśmy, po różnych miejscach świata, nie raz też byliśmy w Hiszpanii, ale nigdy w Barcelonie. Coś czuję, że robili to specjalnie. Pewnie bali się, że bym wtedy uciekła… czy coś. Oni mają niesamowitą wyobraźnie, szkoda tylko, że używają ją do tych gorszych celów, czyli do wymyślania jakichś niesamowicie czarnych scenariuszy ze mną w roli głównej, kiedy tylko spuszczą mnie na moment z oczu.
Po prostu nie mogłam opisać uczuć, które rozrywały mnie od środka: euforia, szczęście, radość, zadowolenie, rozkosz, zachwyt, uniesienie i nie wiem co jeszcze… To wszystko rosło jednocześnie we mnie samej, miałam ochotę krzyczeć wniebogłosy tak, by każda osoba na Ziemi i inteligentne formy życia w kosmosie mnie usłyszały.
Skierowałam się od razu w stronę hotelu, który znajdował się na ulicy La Rambla. Nie powiem, gdyby nie GPS, na pewno bym się zgubiła, mimo, że mam bardzo dobrą orientację w terenie. Ręce mi się trzęsły z tego podekscytowania, chyba oszalałam. Albo padło mi na mózg. Zresztą… czy to nie to samo?
Z pewnością. To dobrze, że ruch uliczny był gęsty i musiałam jechać wolno, bo gdybym musiała jechać szybko, jak na niemieckich autostradach, to mogłabym spowodować wypadek, przez nieopanowanie emocji, a tego bym nie chciała. Nie daj Boże, jeszcze bym niechcący przechodzącego przez ulicę Messiego potrąciła… czy coś.
W końcu podjechałam prawie pod samą bramę hotelu i zgasiłam silnik. Wtedy do auta podeszło dwóch mężczyzn ubranych w identyczne stroje. Pierwszy mężczyzna otworzył mi drzwi od samochodu i pomógł mi wysiąść. Poprosił o kluczyki do samochodu i spytał, czy mam w bagażniku swój bagaż, a ja je mu oddałam i odpowiedziałam twierdząco na zadane mi pytanie. Drugi zaś poprosił, bym poszła za nim do środka, co uczyniłam. Weszłam za nim do środka i oboje skierowaliśmy się w stronę recepcji. Hol był pusty. Spojrzałam na zegarek, na moim lewym nadgarstku, by sprawdzić godzinę. Było dwadzieścia po piętnastej. „Dobry czas.” – pomyślałam.
- Witamy w Hotelu 1898, w czym mogę pani pomóc? – usłyszałam nagle męski głos.
Automatycznie oderwałam wzrok od tarczy zegarka i spojrzałam przed siebie. Za blatem recepcji stał młody mężczyzna z przyjaznym uśmiechem na twarzy.
- Dzień dobry. Mam zabukowany u państwa pokój.
- Nazwisko, proszę. – młodzieniec uruchomił system komputerowy, ale nie mógł ode mnie oderwać wzroku, a jego usta nie przestawały być wykrzywione w uśmiechu. Miałam coś na twarzy, czy jak?
- Markiewicz. – odpowiedziałam, uśmiechając się przyjaźnie.
- Dobrze, mam. Apartament kolonialny, na jedną osobę… Łóżko królewskie. Nie jest zaznaczone do kiedy chce pani wynajmować pokój…
- Mam nadzieję, że to nie będzie problem? Nie wiem, jak długo zostanę w Barcelonie, to dlatego…
- Ależ skąd, wszystkim się zajmę! – Jego uśmiech mnie rozbrajał, naprawdę. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam mężczyznę o takim uśmiechu. Oczywiście nie licząc mojego ojca i zmarłego dziadka. Ale to się nie liczy. - Jest pani samochodem…?
- Tak, stoi przed wejściem. Już jakiś mężczyzna wziął ode mnie klucze do niego. – odpowiedziałam.
- Dobrze, pracownik hotelu zaparkuje pani auto na naszym parkingu, zaraz po tym, jak Boy zabierze pani bagaż i zaniesie do pokoju. – Skiną głową to mężczyzny, który mnie wprowadził do środka hotelu, a ten także skiną głową i powrócił tam, skąd przyszedł. Recepcjonista podał mi przedmiot uśmiechając się uroczo i dodał. – Proszę, oto klucz. Pokój nr. 169, piąte piętro.
- Dziękuję bardzo. – odwzajemniłam uśmiech i odebrałam klucz. Poczekałam chwilę, zanim pojawił się Boy hotelowy z moją torbą podróżną i zaprowadzi mnie do mojego apartamentu. Po drodze zapewniał mnie, bym się nie przejmowała swoim samochodem, bo jest w bardzo dobrych rękach. Jak to nazwał? Jest w rękach „Katalońskiego Schumachera”, a kluczyki niedługo znowu znajdą się w mojej kieszeni. Po takich zapewnieniach musiałam się poczuć lepiej… chyba, że nie powinnam?
Kiedy już wprowadził mnie do pomieszczenia, odstawił mój bagaż na ziemię, pokazał mi wszystko co gdzie jest i życzył z uśmiechem miłego pobytu. Zanim jednak wyszedł, przybył „Schumacher” i podał mu kluczki do mojego Mercedesa, a ten wręczył je mi, na co tylko odpowiedziałam z uśmiechem. – Jeszcze raz dziękuję.
Kiedy oboje wyszli, jeszcze raz rozejrzałam się po pomieszczeniu i naprawdę powstrzymywałam się od krzyczenia z radości i skakania. Jeszcze raz wszystko dokładnie obejrzałam. Tu było cudownie. Nie wiem, po co mi taki duży apartament, ale jak szaleć to szaleć. Miałam dużą łazienkę, sypialnię i salon. W salonie i sypialni stały duże telewizory, więc będę mogła obejrzeć hiszpańską telewizję. Jeja… to zupełnie co innego niż w Polsce. Bo tutaj się czuje ten kraj oraz tego ducha Katalonii.
Pierwsze co zrobiłam, to napisałam wiadomość do Klaudii, Dagi i Sylvi, że jestem już na miejscu. Następnie wypakowałam swoje rzeczy i poszłam zażyć kąpieli.
Po dwudziestu minutach, leżałam na łóżku i wpatrywałam się w sufit. „Chyba zaraz usnę, jestem strasznie zmęczona…”. Z wyświetlacza telefonu odczytałam, że była za piętnaście szesnasta. Moje powieki robiły się coraz to cięższe i cięższe. Usnęłam. Zmęczenie było ode mnie silniejsze.
No, ale co z tego? Jestem tutaj. Jestem w Hiszpanii. Jestem w Barcelonie. W tamtym momencie tylko to się dla mnie liczyło. Byłam szczęśliwa nawet przez sen. Przez to szczęście, nawet sny wydawały się bardziej barwne. „W końcu mogę być sobą. Mam przeczucie, że w tym miejscu coś mnie spotka. Jakaś przygoda. Jaka? Dobra, zła? Nie wiem. I nie chce wiedzieć. Nie chce już nic kontrolować, przewidywać, układać. Chcę iść na żywioł. Chcę, by los mnie zaskoczył. Jednak chcę, by mnie pozytywnie zaskoczył. Tylko tyle. Albo aż tyle.”
_______________________________________________________________________
- Włożę ją do tego telefonu – pokazałam jej komórkę – i w taki sposób, będę się z wami kontaktować.
- A co z tym co masz teraz? – zaniepokoiła się przyjaciółka, robiąc wytrzeszcz Özila.
- Wyłączę go. Albo wyciągnę z niego kartę. Cokolwiek! Nie chcę, mieć miliarda sms’ow i nieodebranych połączeń od rodziców w przeciągu jednej godziny. Do tego mogą mnie namierzyć, prawda? Policja nie takie sztuczki potrafi robić…
- Przecież jesteś pełnoletnia… - powiedziała zmęczona. – Policja nie będzie cię szukać, no proszę cię!
- Powiedz to moim rodzicom. Myślisz, ze mój ojciec tak o sobie odpuści? Przecież to oczywiste, że posunie się do tego, że „uruchomi” swoje znajomości. On może wszystko! Wtedy na pewno zrobią to, co on będzie chciał, tak funkcjonują w dzisiejszych czasach nasze służby, uwierz mi, ja dość dużo wiem… - powiedziałam poirytowana, a zarazem zrezygnowana. – Zresztą, ostrożnego Pan Bóg strzeże…
- No ok., jak uważasz.
- Podaj mi swoją komórkę. – poprosiłam, a ta mi podała swój telefon. – Masz, to jest mój numer. Przekaż go Dadze i Klaudii. Ogólnie, to będę się z wami komunikować przez fejsa, ale w razie nagłej sytuacji, bądź tego typu, będę dzwonić.
- Ok. – dziewczyna przytaknęła i odebrała ode mnie swój telefon, który jej podawałam. – Jest 12:30. Powinnaś już jechać.
- Prawda. Odwiozę cię teraz pod dom i jadę.
Odwiozłam ją pod samą klatkę, a kiedy tylko weszła do środka, z piskiem opon ruszyłam przed siebie. Naprawdę długa podroż mnie czeka.
Podczas jazdy towarzyszyło mi radio, które najwyraźniej było „po mojej stronie”, bo puszczało same dobre, pozytywne melodie, które umilały jazdę jak, np. „I Gotta Feeling” The Black Eyed Peas, „It's A Beautiful Day" Michaela Bublé, "Get Lucky" Daft Punk czy „Tokyo” Varius Manx’a, które kojarzyło mi się bardziej z Barceloną, do której aktualnie zmierzałam.
Po trzynastu godzinach jazdy byłam tak padnięta, że musiałam zrobić postój i się przespać. Na szczęście przy drodze znalazłam nawet ładny motelik i przespałam się przez pięć godzin. Rano odświeżyłam się i przebrałam, ale zanim ruszyłam dalej w drogę, postanowiłam przejrzeć w internecie oferty hoteli w Barcelonie, by wybrać jeden i spokojnie, bez zbędnych zmartwień kontynuować podróż. Po kilkunastu minutach sprawdzania ofert itd., w końcu wybrałam Hotel 1898 i dokonałam rezerwacji. Następnie ruszyłam coś spokojnie zjeść, by zaspokoić głód i pojechać dalej w stronę Barcelony.
W okolicach godziny 15 byłam już blisko wjazdu do miasta. Cieszyłam się jak dziecko, ze złożonym dachem i z bananem na twarzy, wjechałam na słoneczne ulice stolicy Katalonii, gdzie słońce grzało, ludzie wokół byli radośni i w ogóle wszystko było inne, bardziej optymistyczne i barwniejsze niż w Polsce. Wtedy właśnie z radia popłynęła piosenka „Barcelona” Pectusa. Ja odczytałam to jako dobry znak i podgłośniłam, by piosenka zalała całe miasto. Żart. Nie całe miasto, ale by leciała nieco głośniej, bo bardzo lubiłam tę piosenkę.
Zastanawiałam się, czemu rodzice nigdy nie chcieli przyjechać do Barcelony. Tyle podróżowaliśmy, po różnych miejscach świata, nie raz też byliśmy w Hiszpanii, ale nigdy w Barcelonie. Coś czuję, że robili to specjalnie. Pewnie bali się, że bym wtedy uciekła… czy coś. Oni mają niesamowitą wyobraźnie, szkoda tylko, że używają ją do tych gorszych celów, czyli do wymyślania jakichś niesamowicie czarnych scenariuszy ze mną w roli głównej, kiedy tylko spuszczą mnie na moment z oczu.
Po prostu nie mogłam opisać uczuć, które rozrywały mnie od środka: euforia, szczęście, radość, zadowolenie, rozkosz, zachwyt, uniesienie i nie wiem co jeszcze… To wszystko rosło jednocześnie we mnie samej, miałam ochotę krzyczeć wniebogłosy tak, by każda osoba na Ziemi i inteligentne formy życia w kosmosie mnie usłyszały.
Skierowałam się od razu w stronę hotelu, który znajdował się na ulicy La Rambla. Nie powiem, gdyby nie GPS, na pewno bym się zgubiła, mimo, że mam bardzo dobrą orientację w terenie. Ręce mi się trzęsły z tego podekscytowania, chyba oszalałam. Albo padło mi na mózg. Zresztą… czy to nie to samo?
Z pewnością. To dobrze, że ruch uliczny był gęsty i musiałam jechać wolno, bo gdybym musiała jechać szybko, jak na niemieckich autostradach, to mogłabym spowodować wypadek, przez nieopanowanie emocji, a tego bym nie chciała. Nie daj Boże, jeszcze bym niechcący przechodzącego przez ulicę Messiego potrąciła… czy coś.
W końcu podjechałam prawie pod samą bramę hotelu i zgasiłam silnik. Wtedy do auta podeszło dwóch mężczyzn ubranych w identyczne stroje. Pierwszy mężczyzna otworzył mi drzwi od samochodu i pomógł mi wysiąść. Poprosił o kluczyki do samochodu i spytał, czy mam w bagażniku swój bagaż, a ja je mu oddałam i odpowiedziałam twierdząco na zadane mi pytanie. Drugi zaś poprosił, bym poszła za nim do środka, co uczyniłam. Weszłam za nim do środka i oboje skierowaliśmy się w stronę recepcji. Hol był pusty. Spojrzałam na zegarek, na moim lewym nadgarstku, by sprawdzić godzinę. Było dwadzieścia po piętnastej. „Dobry czas.” – pomyślałam.
- Witamy w Hotelu 1898, w czym mogę pani pomóc? – usłyszałam nagle męski głos.
Automatycznie oderwałam wzrok od tarczy zegarka i spojrzałam przed siebie. Za blatem recepcji stał młody mężczyzna z przyjaznym uśmiechem na twarzy.
- Dzień dobry. Mam zabukowany u państwa pokój.
- Nazwisko, proszę. – młodzieniec uruchomił system komputerowy, ale nie mógł ode mnie oderwać wzroku, a jego usta nie przestawały być wykrzywione w uśmiechu. Miałam coś na twarzy, czy jak?
- Markiewicz. – odpowiedziałam, uśmiechając się przyjaźnie.
- Dobrze, mam. Apartament kolonialny, na jedną osobę… Łóżko królewskie. Nie jest zaznaczone do kiedy chce pani wynajmować pokój…
- Mam nadzieję, że to nie będzie problem? Nie wiem, jak długo zostanę w Barcelonie, to dlatego…
- Ależ skąd, wszystkim się zajmę! – Jego uśmiech mnie rozbrajał, naprawdę. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam mężczyznę o takim uśmiechu. Oczywiście nie licząc mojego ojca i zmarłego dziadka. Ale to się nie liczy. - Jest pani samochodem…?
- Tak, stoi przed wejściem. Już jakiś mężczyzna wziął ode mnie klucze do niego. – odpowiedziałam.
- Dobrze, pracownik hotelu zaparkuje pani auto na naszym parkingu, zaraz po tym, jak Boy zabierze pani bagaż i zaniesie do pokoju. – Skiną głową to mężczyzny, który mnie wprowadził do środka hotelu, a ten także skiną głową i powrócił tam, skąd przyszedł. Recepcjonista podał mi przedmiot uśmiechając się uroczo i dodał. – Proszę, oto klucz. Pokój nr. 169, piąte piętro.
- Dziękuję bardzo. – odwzajemniłam uśmiech i odebrałam klucz. Poczekałam chwilę, zanim pojawił się Boy hotelowy z moją torbą podróżną i zaprowadzi mnie do mojego apartamentu. Po drodze zapewniał mnie, bym się nie przejmowała swoim samochodem, bo jest w bardzo dobrych rękach. Jak to nazwał? Jest w rękach „Katalońskiego Schumachera”, a kluczyki niedługo znowu znajdą się w mojej kieszeni. Po takich zapewnieniach musiałam się poczuć lepiej… chyba, że nie powinnam?
Kiedy już wprowadził mnie do pomieszczenia, odstawił mój bagaż na ziemię, pokazał mi wszystko co gdzie jest i życzył z uśmiechem miłego pobytu. Zanim jednak wyszedł, przybył „Schumacher” i podał mu kluczki do mojego Mercedesa, a ten wręczył je mi, na co tylko odpowiedziałam z uśmiechem. – Jeszcze raz dziękuję.
Kiedy oboje wyszli, jeszcze raz rozejrzałam się po pomieszczeniu i naprawdę powstrzymywałam się od krzyczenia z radości i skakania. Jeszcze raz wszystko dokładnie obejrzałam. Tu było cudownie. Nie wiem, po co mi taki duży apartament, ale jak szaleć to szaleć. Miałam dużą łazienkę, sypialnię i salon. W salonie i sypialni stały duże telewizory, więc będę mogła obejrzeć hiszpańską telewizję. Jeja… to zupełnie co innego niż w Polsce. Bo tutaj się czuje ten kraj oraz tego ducha Katalonii.
Pierwsze co zrobiłam, to napisałam wiadomość do Klaudii, Dagi i Sylvi, że jestem już na miejscu. Następnie wypakowałam swoje rzeczy i poszłam zażyć kąpieli.
Po dwudziestu minutach, leżałam na łóżku i wpatrywałam się w sufit. „Chyba zaraz usnę, jestem strasznie zmęczona…”. Z wyświetlacza telefonu odczytałam, że była za piętnaście szesnasta. Moje powieki robiły się coraz to cięższe i cięższe. Usnęłam. Zmęczenie było ode mnie silniejsze.
No, ale co z tego? Jestem tutaj. Jestem w Hiszpanii. Jestem w Barcelonie. W tamtym momencie tylko to się dla mnie liczyło. Byłam szczęśliwa nawet przez sen. Przez to szczęście, nawet sny wydawały się bardziej barwne. „W końcu mogę być sobą. Mam przeczucie, że w tym miejscu coś mnie spotka. Jakaś przygoda. Jaka? Dobra, zła? Nie wiem. I nie chce wiedzieć. Nie chce już nic kontrolować, przewidywać, układać. Chcę iść na żywioł. Chcę, by los mnie zaskoczył. Jednak chcę, by mnie pozytywnie zaskoczył. Tylko tyle. Albo aż tyle.”
_______________________________________________________________________
Oj, tyle się dzieje... Zaczęłam remont pokoju! Dzisiaj zaczęłam pakować wszystkie swoje rzeczy i wiecie co? Czuje się koszmarnie. jestem padnięta, nie wiem kiedy się tak ostatnio czułam.
Przez wakacje mam jeszcze zamiar pouczyć się języków obcych, bo oczywiście przez szkołę trochę je zaniedbałam. Do tego mam pomysł na nowe opowiadanie, przez co na przemian piszę jeden rozdział "Project: Barca!", jeden tego drugiego. Nie wiem jaki tytuł jeszcze mu nadam, ale wydaje mi się, że też go opublikuję. Ale jeszcze nie teraz. Oczywiście, też jest o tematyce "Barcelońskiej", bo niby o czym innym mogłabym pisać?
Ostatnio z kolegą padliśmy przez "Salta!! Salta!! Jimmy Jump!!". Słyszeliście o nim? On jest po prostu genialny! Zastanawiam się, czy będziemy mogli go jeszcze gdzieś zobaczyć w akcji. Może za rok na MŚ? Mam nadzieję, że tak :) Jeszcze jedno moje przemyślenie (czyli gadanie nie od rzeczy): może się mylę, ale patrząc się na moje otoczenie, to kibice Barcelony są bardziej świrnięci od reszty kibiców innych klubów. Ktoś też to zauważył? Nie, żeby to było złe, wprost przeciwnie! Z innymi Cule przynajmniej można robić takie rzeczy, że... dobra, już lepiej zamilknę.
Rozdział dedykuję mojej koleżance Jagodzie, która wiernie przy mnie trwa i czyta tego bloga za każdym razem, kiedy coś opublikuję. Oraz doskonale mnie oszukuje, że blog jest dobry. Przyznam się, że Sylwia z "Project: Barca!" jest tak jakby moim Jogurtem (czyli Jagodą, nie pytajcie o szczegóły). Postać Sylwii, Dagi i Klaudii mają swoje przedstawicielki w realnym świecie, lecz są w pewnych względach inne, ale to tylko w nielicznych wypadkach. Wracając do rzeczy, chcę bardzo podziękować Jagodzie oraz Wam czytającym! Za to, że jesteście! Pozdrawiam, gorące uściski! ;*
Ostatnio z kolegą padliśmy przez "Salta!! Salta!! Jimmy Jump!!". Słyszeliście o nim? On jest po prostu genialny! Zastanawiam się, czy będziemy mogli go jeszcze gdzieś zobaczyć w akcji. Może za rok na MŚ? Mam nadzieję, że tak :) Jeszcze jedno moje przemyślenie (czyli gadanie nie od rzeczy): może się mylę, ale patrząc się na moje otoczenie, to kibice Barcelony są bardziej świrnięci od reszty kibiców innych klubów. Ktoś też to zauważył? Nie, żeby to było złe, wprost przeciwnie! Z innymi Cule przynajmniej można robić takie rzeczy, że... dobra, już lepiej zamilknę.
Rozdział dedykuję mojej koleżance Jagodzie, która wiernie przy mnie trwa i czyta tego bloga za każdym razem, kiedy coś opublikuję. Oraz doskonale mnie oszukuje, że blog jest dobry. Przyznam się, że Sylwia z "Project: Barca!" jest tak jakby moim Jogurtem (czyli Jagodą, nie pytajcie o szczegóły). Postać Sylwii, Dagi i Klaudii mają swoje przedstawicielki w realnym świecie, lecz są w pewnych względach inne, ale to tylko w nielicznych wypadkach. Wracając do rzeczy, chcę bardzo podziękować Jagodzie oraz Wam czytającym! Za to, że jesteście! Pozdrawiam, gorące uściski! ;*
Ps. Brazylia wygrała Puchar Konfederacji, nie jestem z tego zachwycona. Całą sobą byłam za Hiszpanią. Do tego, Pique dostał czerwoną kartkę... ja im, kurde, dam mojego Gerarda z boiska wyrzucać! ;/ Plus z moich obserwacji wynika, że chyba Neymar bardzo lubi leżeć na murawie...
Subskrybuj:
Posty (Atom)